ŻARTY Z KLASYKI
Kapitan Szpic mógł powrócić albo i
nie, ale powrócił i oto na rynku pojawiała się „Czarna Niechcesetę”. W tym
miejscu właściwie powiedzieć mogę jedno: jeśli podobał się Wam pierwszy tom,
także ten Was nie zawiedzie, bo autorom udało się utrzymać poziom. Przygotujcie
się więc zatem na kolejna porcję żartów z klasyki polskiego komiksu, tym razem
wspartą siłami trzech innych autorów, w tym legendarnego Tadeusza
Baranowskiego.
„No, Czarna, seta na drugą nóżkę!”,
„Nie! Nie! Nie chcę…”. Tak zaczynają się wydarzenia w Oszpecinach małych, gdzie
trwa huczne wesele Eweliny i Andrzeja, na którym zjawiło się pół wsi. Coś
jednak jest nie tak. Oto tajemnicza postać zakrada się na miejsce i próbuje
zastrzelić pannę młodą. Ale czy na pewno ją? I dlaczego?
Kapitan Szpic jest już na miejscu i…
Nie, nie chce zajmować się tą sprawą. Prowadzi bowiem śledztwo w sprawie
zniknięcia figurki Niechcesete z kolekcji wuja panny młodej. Wuj też zniknął,
kiedy niedawno wyszedł z domu z figurką właśnie. Ponieważ jednak obie sprawy są
sobie bliskie, Szpic wraz z porucznikiem Michałem postanawiają rozwiązać także
i tę zagadkę…
Przyznam, że nie spodziewałem się, iż
ten zeszyt „Kapitana Szpica” się ukaże. Zapowiedź „Czarnej Niechcesetę”
wyglądała bowiem bardziej na kolejny żart autorów, coś w stylu zwiastuna
„Maczety” Roberta Rodrigueza, niż realną wzmiankę o kontynuacji. Ale tak, jak
zwiastun ów był tylko żartem, z którego ostatecznie narodził się film, tak i ta
parodia „Czarnej Nefretete”, jednego z albumów „Kapitana Żbika” z 1970 roku w
końcu trafiła w ręce fanów. I dobrze się stało, bo to udany komiks.
Specyficzny, nie dla każdego, bo typ humoru tu występujący nie jest dla
wszystkich, ale tych, których kupi, będzie nieprzerwanie śmieszył przez całą
długość.
A co to za typ humoru? Przede wszystkim
oparty na grach słownych i związanych z tym gagach. Już sam tytuł zresztą w
dość jasny sposób pokazuje Wam, z czym będziecie mieć do czynienia w środku. A
humor to główny składnik „Kapitana Szpica”, na nim opiera się właściwie
wszystko, łącznie z samą intrygą kryminalną. Ale oczywiście intryga także jest,
do tego przygody i sporo puszczania oka do znających klasykę: a przynajmniej
orientujących się nieco w komiksach z czasów PRL-u. Tym bardziej, że w tym
zeszycie gościnnie pojawiają się inni, klasyczni autorzy, podkręcający tylko
zabawę z tym komiksem.
Pierwszym z nich jest Jacek
Skrzydlewski, autor m.in. „Planety robotów”. Drugi, Sławomir Kiełbus dał nam
np. „Gwidona”. Ostatniego, Tadeusza Baranowskiego, ojca Orient-mena czy autora
takich legend, jak „Skąd się bierze woda sodowa”, „Antresolka profesorka
Nerwosolka” czy „Podróże smokiem diplodokiem” chyba nikomu nie trzeba
przedstawiać. Ich udział w zeszycie jest niewielki, ale całkiem miłym dodatkiem
staje się wyszukiwanie ilustracji, które wszyły spod ich ręki. O ile prace
pierwszych dwóch znajdziecie bez trudu, o tyle Baranowski ukrył się dość dobrze
– tym lepiej, że styl Ruduchy wygląda, jak połączenia prac jego i Szarloty
Pawel (oczywiście między innymi).
Wszystko to składa się na ciekawy,
sympatyczny komiks. Bardziej dla starszych czytelników, z uwagi na sporą dozę
żartów dwuznacznych i nutę erotyki, a już na pewno dla tych którzy z
sentymentem wspominają „Kapitana Żbika” i ogólnie dzieła dla dzieci i młodzieży
z czasów PRL-u. Im polecam z czystym sercem i czekam na kolejną część, bo robi
się z tego ciekawa seria.
Komentarze
Prześlij komentarz