OSKARŻONY LUCKY LUKE
Dwa miesiące minęły odkąd ukazały się
poprzednie dwa albumy o przygodach najszybszego kowboja na świecie i zgodnie z
harmonogramem na naszym rynku pojawiły się właśnie dwa kolejne. Jak to było
dotychczas najczęściej, tak i tym razem jeden z nich to klasyczna historia,
drugi zaś zabiera nas w absolutnie współczesne już rejony cyklu. Ja w tym
momencie przyjrzę się pierwszemu, kolejnej świetnej opowieści zaserwowanej nam
przez legendarnego René Goscinnego, który jak nikt potrafił śmieszyć i serwować
nam dowcipy na naprawdę świetnym poziomie.
Zawsze to Lukcy Luke strzegł prawa,
łapał bandytów i nawet jeśli z jakichś przyczyn pozornie im pomagał, robił to dla
dobra sprawy i po to, by ich pokonać. Teraz jednak to on będzie miała kłopoty z
prawem. Gdy trafia do Teksasu, nie wie jeszcze co go tam czeka, ani nie ma też
pojęcia w jakie problemy się wpakuje. A wszystko przez sędziego Roya Beana,
który nie wydaje się najlepszym kandydatem do tej roli, ale cóż… pełni ją, a
stróża prawa trzeba słuchać. Bean niezbyt często korzysta z kodeksu, woli
kolta. Jednocześnie jego sąd to nic innego, jak barak, gdzie serwuje się piwo. Jak
w takim miejscu można oczekiwać sprawiedliwości? Właśnie. A Lucky Luke, uznany
za podejrzanego, będzie musiał bronić swojej niewinności. Jeśli mu się nie uda,
cóż, stryczek już czeka, a miejscowy grabarz na pewno nie będzie zawiedziony!
Świetny to komiks – tyle
wystarczyłoby o nim powiedzieć. Bo kto zna scenariusze Goscinnego, wie że autor
ten właściwie nigdy nie zawodzi. Owszem, zdarzało mu się pisać słabsze fabuły,
także w serii „Lucky Luke” – były momenty, które mnie nie przekonały, jak chociażby
wtedy, gdy bohater pomagał Daltonom, jakby naprawdę nie mógł się od nich
uwolnić – ale nawet wtedy były one udane i satysfakcjonujące. Bawiły przy tym,
miały swój urok i nigdy nie schodziły poniżej pewnego poziomu. Jeśli chodzi o
„Sędziego” to takich wpadek tu nie ma. Są za to liczne wypadki, przypadki i
perypetie, bo to w końcu komedia, w której niekorzystne koleje losu są źródłem
humoru. Aż dziw, że całość mocno oparta jest na faktach!
Ale na tym nie koniec. Humor sytuacji
to jedno, nie brak tu jednak także żartów słownych i obrazkowych. Rodzaj dowcipów
też jest zresztą różnorodny, prezentując nam przekrój od zwykłego slapsticku,
po inteligentną satyrę. A wszystko to wplecione w przygodową opowieść, która
wciąga, intryguje i dostarcza dobrej zabawy nawet tym, za westernami – łagodnie
rzecz ujmując – nie przepadającymi. Bo siłą opowieści Goscinnego, jak i
wszystkich dobrych europejskich komiksów humorystycznych zawsze była
uniwersalność.
I tak oto w ręce miłośników dobrych,
zabawnych, familijnych opowieści graficznych trafia kolejny album, który koniecznie
powinni poznać. Świetnie napisany, znakomicie zilustrowany, dostarcza rozrywki,
która nigdy się nie nudzi. Ja ze swej strony polecam tak jego, jak i cały cykl.
A wydawnictwu Egmont dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz