WALKA
SUPERPOLITYCZNA
„Ex Machina”, kolejna świetna seria
stworzona przez niesamowitego Briana K. Vaughana, powoli zbliża się do końca.
Czwarty i zarazem przedostatni tom, utrzymując poziom, da jakiego całość nas
przyzwyczaiła, wnika w kolejne polityczne kwestie, jeszcze bardziej
przybliżając superhero do brudnej rzeczywistości. Na dojrzałych czytelników
opowieści graficznych, którzy wyrośli na superbohaterskich zeszytach czeka
solidna dawka niegłupiej, poważnej rozrywki.
Dawny bohater, znany jako Potężna
Machina Mitchell Hundred, obecnie walczy o nowojorczyków jako ich burmistrz.
Jego poglądy jednak przysparzają mu równie wielu zwolenników, co przeciwników.
Wśród wrogów nie brak nawet supermocarstw, wśród przyjaciół natomiast są tacy,
których moce wykraczają poza nasz świat. Gdy wydarzenia nabierają tempa,
Hundred trafia do Watykanu i na ważny wiec. A to zaledwie początek.
Swego czasu Alan Moore (nie będę
zdradzał w którym komiksie, skoro rzecz ta należy do jego konkluzji – jeśli
zatem w ogóle nie chcecie nic wiedzieć, nie czytajcie tego akapitu) postawił
tezę, że pokój na świecie może zagwarantować tylko superbohaterska dyktatura.
Po to w końcu są herosi. Dostali boską niemal moc by stać się naszymi bogami,
mają wręcz obowiązek zadbania o to, by świat był utopią urządzoną zgodnie z ich
poglądami i wizją rzeczywistości. Czy to moralne? To pytanie schodzi na dalszy
plan względem obowiązku posiadacza mocy, jaki ten ma wobec ludzi mu podległych.
To właściwie jedyna droga i jedyny kierunek by w pełni wykonać swoje zadanie.
Inną drogę obrał Vaughan, a co za
tym idzie jego bohater Mitchell Hundred. W „Ex Machinie” bohater zamiast
wykorzystywać swoje moce, wykorzystuje swój wizerunek by zostać politykiem i w
ten sposób służyć ludziom. Ludziom, którzy często go nienawidzą albo się go
boją ze względu na jego zdolności właśnie. Rzecz w tym, że równie wiele
nienawiści i negatywnego odbioru wywołują jego działania jako burmistrza. W
skrócie: zmieniło się niewiele, bo i w tym fachu czasem trzeba użyć mocy, a
walka na scenie politycznej niewiele różni się od tej superbohaterskiej. Tym
bardziej, że świat realny i to, co obok niego, przenikają się tutaj coraz
płynniej.
Na takiej kanwie Vaughan zbudował
właśnie swoją opowieść. Opowieść realistyczną, ale zarazem mocno osadzoną w
superbohaterskim świcie. Co prawda świat ten nie jest pełen latających po nim
herosów, a rzeczywistość wymusza liczenie się ze sprawami stricte przyziemnymi,
ale takie realne podejście do tematu nie wyklucza dynamizmu, akcji i
niezwykłości. Wszystko, czego oczekujecie do komiksu superhero, znajdziecie
tutaj, choć autora przede wszystkim interesuje psychologia postaci i prawdziwe
znaczenie herosa dla otoczenia i sytuacji politycznej.
Z tego wszystkiego powstała świetna
opowieść dla dojrzałych czytelników. Realistycznie i szczegółowo zilustrowana,
świetnie przemyślana, dostarcza rozrywki na naprawdę dobrym poziomie. Polecam
gorąco i czekam na finałowy tom.
Komentarze
Prześlij komentarz