NA
KOŃCU LABIRYNTU
I dotarliśmy do finału „Siedmiu
książąt i tysiącletniego labiryntu”. Było zabawnie, było dramatycznie, było ciekawie…
I ciekawy jest też finał. Co prawda niczym nie zaskakuje, a wręcz podąża
ścieżką oczywistą od samego początku, niemniej i tak czuję się
usatysfakcjonowany i cieszę się, że przeczytałem tę serię do końca.
Wydarzenia w tysiącletnim
labiryncie powoli docierają do finału. Co takiego wydarzy się w zalanej wodą
budowli? I kto zostanie nowym cesarzem?
Othello, który złapał Yuana, jest
jedyną osobą, która wie, jak wydostać się z labiryntu. Ponieważ jednak budowla
coraz bardziej pogrąża się w odmętach wody, wróg jest jedyną nadzieją na ratunek
dla wszystkich, którzy dotrwali do tej chwili. Othello stawia jednak jeden
warunek: być może pomoże wszystkim – choć nie ma pewności, że rzeczywiście to
zrobi – ale tylko, kiedy Yuan sam zakończy swój żywot. Jeśli tego nie zrobi,
wszyscy zginą. Jaka w tej sytuacji będzie decyzja chłopaka? Jak na ultimatum
zareagują jego towarzysze? I czy istnieje szansa, by wydarzenia w tysiącletnim
labiryncie skończyły się szczęśliwie?
Od początku do końca ta seria była
jak gra komputerowa. Grupka bohaterów wrzucona zostaje do budynku, z którego
mają znaleźć wyjście. Nie dość jednak, że miejsce jest pełne zabójczych
pułapek, to jeszcze wśród nich samych może czaić się morderca. A jeśli nie
wśród nich, to na pewno w murach budowli. Każdy z nich zresztą skrywa swoje
własne sekrety, które krok po kroku trzeba odkryć, a co więcej, by przedostać
się na kolejne kondygnacje (a trzeba, bo wszystko coraz bardziej zalewa woda),
trzeba rozwiązywać zagadki, które otworzą kolejne przejścia. Czyli czytelnicy
dostali takiego swoistego „Tomb Raidera”, tyle że ze zbiorowym bohaterem oraz
akcją osadzoną w realiach przygodowego fantasy.
Wszystko to zaś ukazane w kobiecym
stylu, z niezłymi zwrotami akcji, całkiem szybkim tempem, solidną dawką zagadek
i udanym klimatem. Do tego bohaterowie pojawiający się na łamach serii są
naprawdę interesujący i w przeważającej większości sympatyczni. Nic dziwnego,
że całość czyta się szybko i przyjemnie i aż szkoda, że to już koniec. Z
drugiej jednak strony zamiast rozwleczonej serii, czytelnicy dostali zwartą,
dobrze poprowadzoną krótką historię, która nie zdążyła znudzić ani zawieść.
Świetnie przy tym narysowaną i tradycyjnie ładnie wydaną.
Kto lubi przygodowe shoujo w
realiach fantasy, bo tak chyba scharakteryzować można „Siedmiu książąt”, nie
będzie zawiedziony. Ja bawiłem się dobrze, momentami nawet bardzo. Dlatego
polecam z czystym sercem.
A wydawnictwu Waneko dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz