PO
PROSTU DARK FANTASY
Guilermo del Toro to dość
przeciętny filmowiec, który częściej zawodzi oczekiwania widzów, niż ich
zachwyca. Jednakże w 2006 roku stworzył dzieło, które autentycznie robiło spore
wrażenie. Mowa oczywiście o baśniowym horrorze mocno zakorzenionym w
tragicznych historycznych wydarzeniach, jakim był „Labirynt fauna”. Co prawda
po lekturze „Kształtu wody” wątpiłem bym kiedykolwiek chciał sięgnąć po
jakakolwiek książkę autora – pisarz z niego jeszcze gorszy niż reżyser – ale
dla tej powieści zrobiłem wyjątek. Nie spodziewałem się cudu i cud się nie
zdarzył, ale też i nie zawiodłem się tak bardzo, jak się tego obawiałem.
Hiszpania roku 1944.
Trzynastoletnia Ofelia przenosi się wraz z matką do swojego ojczyma, Vidala, owładniętego
obsesją polowań na członków ruchu oporu. Kiedy pewnego dnia odwiedza ją
tajemniczy faun, który przynosi dziewczynce szokujące wieści. Od tej chwili
czeka ją niezwykła przygoda, która może skończyć się równie szczęśliwie, co
tragicznie…
Cornelia Funke, współautorka tej
powieści, w posłowiu napisała, że ekranizacje książek często nas rozczarowują.
Jeszcze częściej jednak zawód przynoszą książki na podstawie filmów. Właściwie
trudno znaleźć mi podobna adaptację, która była naprawdę dobra – większości
nawet nie byłem w stanie doczytać. „Labirynt fauna” jest niezły, nie wybitny,
ale całkiem sympatyczny. Fabularnie rzecz wiernie trzyma się litery
pierwowzoru, więc nie zawodzi na tym polu. Funke na prośbę Del Toro rozwinęła
całość, ale postarała się ograniczyć jedynie do przerywników w postaci krótkich
opowiadanek wtrąconych do tekstu, a nie ingerencji w samą opowieść. Historyjki
te właściwie nic nie wnoszą do historii, a ich największym plusem jest
niewielki rozmiar, ale fani pierwowzoru z pewnością z chęcią je przeczytają.
Fabuła więc nie zawodzi, ale pewnym
rozczarowaniem staje się sam styl. Historia nie jest przeznaczona dla dzieci,
są w niej makabryczne i mocne momenty, ale twórcy postanowili zaprezentować
całość w formie jak najbardziej dostosowanej dla młodych odbiorców. Z ciężkiej
opowieści o ucieczce przed wojennymi i domowymi traumami w świat fantazji
(nieoczywistej, bo sugerującej, że możemy jednak mieć do czynienia z czymś
rzeczywistym), z przejmującego dramatu zamkniętego w ramach realizmu
magicznego, w rękach Funke „Labirynt Fauna” staje się typowym dark fantasy. Lekkim,
prostym (czasem aż nazbyt prostym, bo zdania sprawiają wrażenie pisanych przez
niewprawionego autora), ale na szczęście niezłym.
Powieść w pewnym stopniu ratuje też
dobre wydanie. Twarda oprawa, obwoluta, sympatyczne ilustracje zdobiące całość.
Szkoda, że nie powstało z tego dzieło stricte dla dorosłego czytelnika. Może
wtedy udałoby się wykorzystać potencjał tkwiący w opowieści. A tak dostajemy
kolejną, podobną lekturę dla nieco starszych dzieci i młodzieży. Niezłą – tylko
tyle, i – patrząc na to, jak wyglądają inne podobne dzieła – aż tyle. Fani
pierwowzoru śmiało mogą sięgnąć i skonfrontować obie wersje.
Dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Filmu nie oglądałam, chociaż temat realizmu magicznego nie jest mi obcy... No, ale po książkę chętnie sięgnę, bo jestem ciekawa takiego eksperymentu. :)
OdpowiedzUsuń