KONIEC POCZĄTKU W KRAINIE MARZEŃ
Co prawda to jeszcze nie pożegnanie
z całą opowieścią, ale pierwsza seria „Magic Knight Rayearth” właśnie dobiegła
końca. Jak na finałowy tomik przystało, zabawa jest szybka, dynamiczna i
zmierzająca do konkretnego zakończenia. Czy wszystko zostaje wyjaśnione? O tym
musicie przekonać się sami, ale zaręczam, że warto. W końcu panie z grupy Clamp
nigdy jeszcze nie zawiodły swoich czytelników, a „MKR” to jedno z najlepszych
ich lekkich dokonań. Dlatego cieszę się, że za nami dopiero połowa całej serii.
Walka o krainę marzeń trwa! Po
pokonaniu Alcyone, wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze do
zwycięstwa, ale niestety! Oto na scenie pojawia się nowy, niepozorny, ale
potężny wróg. Ascot co prawda wygląda jak chłopiec, niemniej włada niezwykle
silną magią ognia, a moce Hikaru i Fuu nie są w stanie nic zdziałać przeciw
niej, bo wszystko kończy się niczym dolewaniem oliwy do płomieni. Jedyną
nadzieją wydaje się być Umi, którą wzywa smok Ceres, jedna z legendarnych Dusz
Maszyn. Dziewczyna musi mu jednak udowodnić, że jest godna by odziać się w jego
pancerz. Jak wypadnie jej próba? Czy młodym wojowniczkom uda się uratowana Emeraude
i cały świat i wrócić do domu? I co z Zagato?
Szybko minęła pierwsza część tej
serii, oj szybko. Tym bardziej, jak na panie z Clampa, nad którymi chyba na
zawsze będzie ciążyła klątwa nigdy nieukończonego „X”. Cieszy więc fakt, że
„MKR” nie podzieliło tego losu, stając się krótką, ale zakończoną opowieścią. I
przede wszystkim bardzo udaną, choć jak na panie z grupy Clamp, bardzo lekką,
prostą i przeznaczoną dla młodszego grona odbiorców, niż ich opus magnum.
Co nie znaczy, że mamy tu do
czynienia z serią gorszą od mocniejszych dokonań autorek. Nie raz udowodniły
nam, co potrafią (weźmy choćby lekkiego i zabawnego, ale rewelacyjnego
„Chobitsa”) i tą opowieścią robią to ponownie. Nie przypadkiem zresztą całość
jest już kultowa i doczekała się jakże udanego anime – swoją drogą doskonale
znanego w Polsce, bo lata temu emitowała niezapomniana stacja RTL7, która
wychowała pierwsze pokolenia polskich miłośników mangi i anime. Już ten status
„Magic Knight Rayearth” sprawia, że po mangę warto jest sięgnąć, ale na
szczęście opowieść broni się doskonale bez całej tej otoczki.
Bo co tu dużo mówić, „MKR” to kawał
dobrej serii fantasy, połączonej z nutą mecha, humoru i typowej opowieści o
przyjaźni osadzonej korzeniami w szkolnym życiu. Czyta się to znakomicie, bo
akcja jest szybka, a fabuła, choć typowa, ciekawa i wciągająca. Do tego dochodzi
znakomita szata graficzna, pełna czerni, rastrów, detali i charakterystycznej
dla Clampa symboliki, dzięki czemu serię ogląda się z jeszcze większą
przyjemnością, niż czyta. Jeśli zatem lubicie twórczość japońskich autorek, które
dały nam „X”, koniecznie powinniście poznać tę serią. Polecam i czekam na
kolejne tomy.
A wydawnictwu Waneko dziękuję za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz