Magic Knight Rayearth #3 - Clamp

KONIEC POCZĄTKU W KRAINIE MARZEŃ


Co prawda to jeszcze nie pożegnanie z całą opowieścią, ale pierwsza seria „Magic Knight Rayearth” właśnie dobiegła końca. Jak na finałowy tomik przystało, zabawa jest szybka, dynamiczna i zmierzająca do konkretnego zakończenia. Czy wszystko zostaje wyjaśnione? O tym musicie przekonać się sami, ale zaręczam, że warto. W końcu panie z grupy Clamp nigdy jeszcze nie zawiodły swoich czytelników, a „MKR” to jedno z najlepszych ich lekkich dokonań. Dlatego cieszę się, że za nami dopiero połowa całej serii.


Walka o krainę marzeń trwa! Po pokonaniu Alcyone, wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze do zwycięstwa, ale niestety! Oto na scenie pojawia się nowy, niepozorny, ale potężny wróg. Ascot co prawda wygląda jak chłopiec, niemniej włada niezwykle silną magią ognia, a moce Hikaru i Fuu nie są w stanie nic zdziałać przeciw niej, bo wszystko kończy się niczym dolewaniem oliwy do płomieni. Jedyną nadzieją wydaje się być Umi, którą wzywa smok Ceres, jedna z legendarnych Dusz Maszyn. Dziewczyna musi mu jednak udowodnić, że jest godna by odziać się w jego pancerz. Jak wypadnie jej próba? Czy młodym wojowniczkom uda się uratowana Emeraude i cały świat i wrócić do domu? I co z Zagato?


Szybko minęła pierwsza część tej serii, oj szybko. Tym bardziej, jak na panie z Clampa, nad którymi chyba na zawsze będzie ciążyła klątwa nigdy nieukończonego „X”. Cieszy więc fakt, że „MKR” nie podzieliło tego losu, stając się krótką, ale zakończoną opowieścią. I przede wszystkim bardzo udaną, choć jak na panie z grupy Clamp, bardzo lekką, prostą i przeznaczoną dla młodszego grona odbiorców, niż ich opus magnum.


Co nie znaczy, że mamy tu do czynienia z serią gorszą od mocniejszych dokonań autorek. Nie raz udowodniły nam, co potrafią (weźmy choćby lekkiego i zabawnego, ale rewelacyjnego „Chobitsa”) i tą opowieścią robią to ponownie. Nie przypadkiem zresztą całość jest już kultowa i doczekała się jakże udanego anime – swoją drogą doskonale znanego w Polsce, bo lata temu emitowała niezapomniana stacja RTL7, która wychowała pierwsze pokolenia polskich miłośników mangi i anime. Już ten status „Magic Knight Rayearth” sprawia, że po mangę warto jest sięgnąć, ale na szczęście opowieść broni się doskonale bez całej tej otoczki.


Bo co tu dużo mówić, „MKR” to kawał dobrej serii fantasy, połączonej z nutą mecha, humoru i typowej opowieści o przyjaźni osadzonej korzeniami w szkolnym życiu. Czyta się to znakomicie, bo akcja jest szybka, a fabuła, choć typowa, ciekawa i wciągająca. Do tego dochodzi znakomita szata graficzna, pełna czerni, rastrów, detali i charakterystycznej dla Clampa symboliki, dzięki czemu serię ogląda się z jeszcze większą przyjemnością, niż czyta. Jeśli zatem lubicie twórczość japońskich autorek, które dały nam „X”, koniecznie powinniście poznać tę serią. Polecam i czekam na kolejne tomy.


A wydawnictwu Waneko dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.









Komentarze