Odyseja Lanfeusta #2 - Christophe Arleston, Didier Tarquin

KONIEC ODYSEI


To już siódmy zbiorczy tom przygód Lanfeusta wypuszczony przez Egmont w ciągu dwóch lat. Łącznie dało nam to trzydzieści albumów, z czego niemal połowa nigdy wcześniej nie ukazała się w naszym kraju. Wszystko to byłoby jednak bez znaczenia, gdyby nie fakt, że „Lanfeust” jest świetną opowieścią i jedną z najlepszych serii humorystycznego fantasy, jakie zagościły na naszym rynku. To jednocześnie kawał znakomitej fantastyki jako takiej, łączącej w sobie najróżniejsze gatunki i nie zawiedzie miłośników poważnej jej odsłony. A finałowy tom „Odysei Lanfeusta”, będący jednocześnie ostatnią (przynajmniej z dotychczas stworzonych) odsłoną głównego cyklu, w świetnym stylu wieńczy całość.


Lenfeust nigdy nie miał szczęścia do spokojnego życia. Zaczynając jako kowal, nie spodziewał się, że zyska olbrzymie moce i zostanie wmieszany w szalone, krwawe i niebezpieczne wydarzenia. Potem los rzucił go na wyprawę w kosmos, a teraz, kiedy powrócił, nadal musi mierzyć się z trudami. W rękach jego i jego żon znalazły się bowiem losy świata, a także magii. Lanfeust musi nie tylko pomóc uratować Magohamotha, któremu Troy zawdzięcza istnienie mocy, ale też i przygotować się na ostateczna konfrontację z Lilit. Pożeraczka światów chce bowiem pozbawić mocy Magohamotha, żeby sprowadzić na ten świat swoją rodzinkę, a wtedy nie wydarzy się nic dobrego. Czy bohaterom uda się powstrzymać zagrożenie? Czy wszyscy przetrwają nadciągające wydarzenia? I jak Lanfeust poradzi sobie w konfrontacji ze… swoją pierwszą żoną?


Na te i inne pytania doskonale odpowiada drugi i finałowy tom „Odysei”. Kto czytał poprzednie części, wie doskonale czego się spodziewać. Akcji, przygód, seksownych kobiet, twardych facetów, humoru, lejącej się krwi, niezwykłych stworzeń i prawdziwych popisów wyobraźni. Choć za nami już tyle części, „Lanfeust” nie zwodzi, a autorzy udowadniają, że wciąż mają w głowach całkiem sporo niezłych historii. Owszem, cykl najlepiej czytało mi się, kiedy po raz pierwszy poznawałem niektóre z jego wczesnych części w latach nastoletniości, wciąż jednak bawię się doskonale i mam tylko ochotę na więcej i więcej.


Fabuła serii to w końcu typowy fantastyczny quest, który nigdy przecież się nie nudzi, pod warunkiem, że jest dobrze wykonany, a ten, jak już mam nadzieję Was przekonałem, taki właśnie jest. Nie ma tu miejsca na nudę, nie ma też fabularnych wpadek i idiotyzmów. To solidna, rzetelna robota, typowa dla europejskich komiksów środka, ale jednocześnie jakościowo bijąca na głowę wiele podobnych opowieści. Świetnie narysowana, bardzo klasycznie, choć w ostatnich tomach widać spory udział komputerowych efektów, łącząca realizm i cartoonową stylistykę, wpada w oko, a doskonałe wydanie dobrze całość uzupełnia.

Komentarze