Pożeracz Słońc, tom 1: Imperium ciszy - Christopher Ruocchio

BOHATER Z PRZYPADKU



Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że „Diuna” należy do moich ulubionych książek. Tę lekturę albo kocha się, albo nienawidzi, a ja pokochać jej nie zdołałem. Dlatego to nie porównanie niniejszej powieści do opus magnum Franka Herberta, ani też „Imienia wiatru”, którego jak dotąd nie miałem w rękach, przekonały mnie do sięgnięcia po „Imperium ciszy”. Co zatem? Rzecz jakże prozaiczna: opis. Zabrzmiał ciekawie, zachęcił, solidna ilość stron tomiszcza też nastrajała optymistycznie… I nie zawiodłem się. Nie oczekiwałem co prawda wielkiej lektury, ot rozrywki na jakimś przyzwoitym poziomie, przy której mógłbym rozerwać się dłuższy czas, popodziwiać jakieś spektakularne rzeczy i nie zaciskać zębów z powodu prostackiego stylu. I dokładnie to otrzymałem, na dodatek nawet lepiej napisane, niż się spodziewałem.


Poznajcie Hadriana Marlowe’a, którego podczas wojny z Cielcinami, kosmitami, którzy zaatakowali niezliczone światy, mordując miliardy istot a kolejne zmieniając w swoich niewolników, zyskał miano Hadriana Półnieśmiertelnego albo Hadriana Nieumierającego. Po wojnie zaś został nazwany Pożeraczem Słońc. Nosił jeszcze wiele imion, był żołnierzem, sługą, kapitanem, jeńcem, czarownikiem, uczonym… A teraz jest tu, czekając na egzekucję. Imperium ma bowiem swoją wersję tego, co się wydarzyło, a ta kończy się właśnie jego śmiercią. Ale Hadrian chce opowiedzieć, jak było i pokazać to, co przeżył. Zaczyna więc snuć swoją opowieść od chwili, gdy przyszedł na świat, jako nie tyle syn, co spadkobierca swego ojca, a my krok po kroku towarzyszymy mu w jego dalszych losach, aż do chwili, gdy stał się dla jednych potworem, dla innych bohaterem – i tego, co wydarzyło się potem.


Moje pierwsze wrażenie związane z „Imperium ciszy” było takie, że tom, który trafił w moje ręce za nic nie wyglądał na ponad 720 stron. Czterysta, owszem, ale siedemset? A jednak. Wszystko za sprawą cienkiego papieru, jakiego użyto do wydrukowania całości. Cienkiego, ale jednak dobrej jakości. I mi osobiście takie rozwiązanie bardzo odpowiada – tak samo zresztą, jak wszystkim czytelnikom, którzy cierpią na brak miejsca w domowej biblioteczce, a jednocześnie posiadają w niej zbyt wiele świetnych dzieł, których nie chcieliby się pozbywać. Zostawmy jednak te kwestie i przyjrzyjmy się samej powieści.


„Imperium ciszy” to w skrócie dość prosta, ale za to przedstawiona z wielkim rozmachem epicka fantastyka. Owszem, jest to przede wszystkim science fiction, ale i miłośnicy fantasy znajdą tu coś do siebie. Schematy gatunkowe są podobne, wykonanie i poprowadzenie niektórych wątków tak samo, ba, nawet niektóre nazewnictwo, całkiem słusznie zresztą, kojarzy się z pracami Tolkiena. Całość zaś została oparta może na nie najświeższym pomyśle kosmicznej wojny, ale za to dzięki wykonaniu prezentuje się naprawdę dobrze, wciąga, intryguje i nawet jeśli nie zaskakuje jakoś szczególnie, to przyjemnie czyta się losy Hadriana.


Wszystko to zasługa stylu Ruocchio, dość rozbudowanego, ale zarazem łatwo przyswajalnego, momentami ocierającego się o potoczność, lekkiego i naprawdę miłego w odbiorze. Każdy więc, kto lubi epicką fantastykę, stricte rozrywkowe historie oparte na niezwykłych losach zwyczajnego bohatera, który zmaga się z przerastającymi go trudnościami, będzie zadowolony.

Komentarze