OŁTARZ
OSTATECZNEJ GRANICY
Szalona opowieść o podróży do
wnętrza Ziemi trwa. Bohaterowie są coraz bliżej osiągnięcia celu, odwrotu już
nie ma, a zabawa ani na moment nie traci nic ze swej siły. Opowieść wciąga,
tajemnice intrygują, klimat urzeka… I nawet jeśli zdarzają się tu jakieś minusy
– a przecież żadne dzieło nie jęt od nich wolne – cała reszta, łącznie z
niesamowitym ładunkiem emocjonalnym, rekompensuje dosłownie wszystko.
Wędrówka
bohaterów trwa. Po walce z Bondrewdem, Riko, Reg i Nanachi kontynuują swoją
wyprawę przez Piątą Warstwę Otchłani. W końcu docierają do jej najniższego
obszaru – Ołtarza Ostatecznej Granicy. Przed nimi rozciąga się teraz dziwna
błona. Co znajdą po jej przekroczeniu? I co czeka na nich w Szóstej Warstwie?
Teraz nie ma już odwrotu, musza iść dalej, świadomi że ostatecznie spotka ich
śmierć albo coś o wiele gorszego. Ale jednocześnie dochodzi do nieoczekiwanego
spotkania. Co jednak z niego wyniknie?
Gdyby
Juliusz Verne nie był pisarzem tylko mangaką, pewnie jego komiksy wyglądałyby
właśnie tak, jak „Made in Abyss”. Oczywiście musiałby też przekroczyć pewne
granice, których w swojej twórczości nie przekraczał (jak choćby erotyczna
strona życia), ale jednak widać tu pewne elementy inspirowane jego prozą.
Oczywiście twórca niniejszej serii, Akihito Tsukushi, nie ograniczył się jedynie
do skrojenia fabuły w stylu ojca „20000 mil podmorskiej żeglugi”. Pełnymi
garściami czerpie z science fiction, tak klasyki, jak współczesnych dzieł, a i mnóstwo
tu też z opartego na wielkim queście w klimacie „Władcy pierścieni” fantasy. A wszystko
to podane zostało naprawdę znakomicie, w sposób wciągający i dostarczający
świetnej, momentami wprost rewelacyjnej rozrywki.
Rozrywki lekkiej,
nieskomplikowanej, ale jakże sympatycznej i z naprawdę dobrym pomysłem na
fabułę. Intrygująca tajemnica łączy się tu z humorem, dramatyczne wydarzenia sąsiadują
z uroczymi, słodkimi wręcz scenami, a dziecięca niewinność z nutą mniej lub
bardziej łagodnej erotyki. Wszystko to czyta się świetnie i choć zdarzają się tu elementy, które można było sobie
darować (mówię o nieuzasadnionej nagości w wykonaniu młodych bohaterów), całość
bawi czytelników i nie zawodzi na żadnym polu.
Także
jeśli chodzi o znakomitą szatę graficzna. Z jednej strony rzecz jest typowo
mangowa, utrzymana na dodatek w stylistyce chibi, z drugiej mamy tu mnóstwo
oryginalności – w końcu „Abyss”
zaprezentowane zostało w stylu szkiców ołówkiem. Do tego dochodzi też bogate
cieniowanie w odcieniach szarości – nie rastry, a cieniowanie właśnie. Czy może
bardziej kolorowanie szarościami. A wszystko to znakomicie współgra z fabułą i
dostarcza niezapomnianych przeżyć. Dlatego miłośnikom dobrej fantastyki polecam
gorąco, tym bardziej, że całość potrafi poruszyć i skłonić do zastanowienia.
Komentarze
Prześlij komentarz