Przygody Kapitana Majtasa - Dav Pilkey

À LA MAJTAS


Jak to mówią, „najpierw książka, potem film”, ale czasem bywa, że wychodzi inaczej. I tak było w moim przypadku przygody z „Kapitanem Majtasem”. Najpierw obejrzałem film, spodobał się, więc sięgnąłem po komiksy o „Dogmanie”, spin-off serii tego samego twórcy, a w końcu zdecydowałem się poznać pierwowzór. I co? Chociaż nie byłem przekonany, „Majtas” okazał się bardzo przyjemną lekturą i chyba jeszcze nie raz wrócę do tego świata. Ale po kolei.


Poznajcie George’a i Harolda, dwóch szkolnych przyjaciół, którzy są bardzo odpowiedzialnymi dzieciakami – znaczy ponoszą odpowiedzialność za wszystko, co złego dzieje się w ich okolicy. Ale ogólnie są mili i dobrzy. A już na pewno utalentowani i tworzą niesamowite i popularne komiksy o niesamowitym… Kapitanie Majtasie. Co jednak będzie, kiedy w ich życiu pojawi się prawdziwy Majtas? A może jednak taki à la Majtas?


Pamiętam, jak o Majtasie po raz pierwszy przeczytałem lata temu, jako dziecko jeszcze, w jakimś magazynie (podejrzewam, że w „Kaczorze Donaldzie”, ale mogę się mylić). Już wtedy stwierdziłem, że ciekawie to wygląda, ale tak się złożyło, że nie miałem okazji poznać żadnego z tomów, w końcu zapomniałem o wszystkim i…. Potem pojawił się film, resztę znacie już ze wstępu, a ja teraz jestem tu, po lekturze pierwszej powieści o Majtasie i jestem zadowolony.


Trochę w tym sentymentu było, nie przeczę, ale niewiele. W końcu jako dziecko nie czytałem „Kapitana”, ale za to wiem, że te dwadzieścia kilka lat temu byłbym zachwycony. Jednak i jako dorosły bawię się bardzo dobrze i niektóre rzeczy tak naprawdę w całości da się docenić dopiero z perspektywy wieku, o czym warto pamiętać. Całość jednak jest na wskroś przeznaczona dla dzieci, zaczynając od prostej fabuły, przez styl, na ilustracjach skończywszy. Ale prostota nie oznacza wcale infantylności czy naiwności. Sama treść jest udana, wcale nie głupia, choć nie brak w niej głupkowatych scen czy żartów, pisarstwo Pilkeya jest niezłe, a ilustracje mają swój urok – pamiętajcie, że to opowieść o dzieciach rysujących komiksy, i grafiki, a komiksowe wstawki w szczególności, są przedstawione tak, jakby to one je rysowały.


Przede wszystkim jednak całość jest zabawna. Żarty obecne są tu wszędzie, nawet na okładce (choćby cena czy polecanki), akcja pędzi na złamanie karku i chociaż jest odpowiednio widowiskowa, przede wszystkim śmieszy i śmieszą też sami bohaterowie. Do tego dochodzi też pewna próba uatrakcyjnienia całości poprzez przygotowanie ruchomych obrazków, może i prostych, może i będących jedynie namiastka namiastki animacji, a jednak mających swój urok. Całość zaś wieńczy dobre wydanie. Efekt finalny to ujmująca szalona rozrywka dla czytelników w różnym wieku. Miłośnicy takich tytułów, jak „Dziennik Cwaniaczka” z pewnością wyjdą ze spotkania z tym tytułem zadowoleni.

Komentarze