DOM
PEŁEN TAJEMNIC
Pierwszy tom „Strażnika domu
Momochi” okazał się całkiem niezłą rozrywką. Jeszcze nie wykorzystująca
potencjału, ale na tyle udaną, bym miał ochotę na więcej. I oto wracam z
recenzją drogiego tomu. Poziom co prawda nadal jest podobny, ale znaczy to
jedno: że bawię się dobrze, chociaż nadal to seria bardziej dla płci pięknej,
niż facetów.
Zanim przejdę do konkretów, kilka słów o treści.
Główną bohaterką jest
szesnastoletnia Himari Momochi, sierota, która w testamencie dostaje rodzinną
posiadłość. Wybiera się więc na miejsce, w końcu każda niezależna kobieta
powinna być panią na swoich włościach, a ona właśnie jest niezależna, ale kiedy
tylko pyta o drogę, ludzie reagują paniką i krzyczą, że dom wręcz roi się od
demonów, a każdy, kto wejdzie na jego teren bez pozwolenia, stanie się ofiarą
klątwy. Niezrażona Himari dociera na miejsce by odkryć nie tylko, że posiadłość
jest w ruinie i znajduje się na granicy światów, ale także, że zamieszkują ją
pewni osobliwi lokatorzy. Co więcej jednym z nich jest chłopak, który stał
Talizmanem i potrafi przybrać postać Nue, ale za to nie może opuścić domostwa…
Chociaż dla mnie – przynajmniej póki
co – seria ta niczym szczególnym nie wyróżnia się na tle podobnych tytułów, „Strażnik
domu Momochi” to opowieść, która może pochwalić się sporą popularnością. Niech
świadczy o tym fakt, że szósty tom w październiku 2016 roku znalazł się na 6
miejscu listy mangowych bestsellerów „New York Timesa”. Czy się temu dziwię?
Nie, bo całość, chociaż złożona została z mixu najróżniejszych gatunkowych motywów,
jest po prostu dobrze wykonana i miłośnikom szojek na pewno przypadnie do
gustu.
„Strażnik” to manga, którą czyta
się lekko, szybko i przyjemnie. Bywa zabawna, bywa tajemnicza, ma swój klimat i
urok. To opowieść głównie dla dziewczyn, miejcie to na uwadze sięgając po ten
tytuł, ale i płeć brzydka, która nie stroni od podobnych klimatów, znajdzie tu
coś dla siebie. Nie przypadkiem seria ukazywała się przez ponad pięć lat,
kończąc się w sierpniu minionego roku na szesnastym tomie. Wierzę więc, że
jeszcze pozytywnie mnie zaskoczy.
Do fabuły co prawda pewne
zastrzeżenia mieć można, ale już do rysunków nie. Owszem to też typowa dla
shoujo robota, lekka, prosta, pozbawiona nadmiaru czerni, ale sympatyczna. Nie
ma tu epickich fajerwerków, nie ma szybkiej, porażającej dynamizmem akcji i tym
podobnych rzeczy, niemniej zabawa z całością jest naprawdę niezła i ani przez
chwilę nie nudzi.
Lubicie shoujo ze sporą dozą
fantastyki? Więc możecie po „Strażnika domu Momochi” sięgnąć w ciemno. Czeka
Was solidna porcja dobrej i świetnie wydanej (powiększony format, kolorowe
strony) zabawy.
Dziękuje wydawnictwu Waneko za udostępnienie
mi egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz