Święte słowo - Sigríður Hagalín Björnsdóttir

NA TROPIE SIOSTRY


Sigríður Hagalín Björnsdóttir, autorka znakomitej „Wyspy” powraca z nową powieścią. „Święte słowo”, bo o nim mowa, w moje ręce trafiło przypadkiem, ale cieszę się, że tak się stało. Książka ta to bowiem kawał bardzo dobrej lektury, gatunkowo nieoczywistej, niebanalnie napisanej i posiadającej zarówno klimat, jak i głębię.


Edda i Einar to rodzeństwo mające jednego ojca, ale dwie różne matki. Ojciec w roli rodzica nie sprawdzał się najlepiej, obie kobiety połączyły więc siły w wychowaniu potomstwa i właśnie w takim domu wychowują się dzieci. Edda kocha książki, Einar jest dyslektykiem, dzieli ich wiele, ale stają się nierozłączni.

Mijają lata, drogi obojga rozchodzą się, ale wkrótce wszystko się zmienia. Gdy po urodzeniu dziecka Edda dosłownie znika, brat rusza ją odnaleźć. Ale ma zasadniczy problem: jest introwertykiem nieradzącym sobie z ludźmi i światem. Jak ktoś taki ma poradzić sobie z takim wyzwaniem? Tym bardziej, że trop wiedzie go do USA…


Pierwsza powieść Sigríður Hagalín Björnsdóttir była postapo, które postapo wcale nie było. Jej drugie dzieło to thriller, który nie jest thrillerem. Bo tak, jak „Wyspy” nie chciało się krzywdzić porównaniami do gatunku kojarzonego głównie z nieszczególnie logicznymi historyjkami o końcu świata, tak nie chce się „Świętego słowa” krzywdzić uogólnieniem, że to powieść obyczajowa tudzież dreszczowiec / kryminał. Obyczajowe historie kojarzą się bowiem z kobiecymi czytadłami utrzymanymi na poziomie kiczowatych  telenowel. Thriller zaś da się podsumować prosto: jako pozbawioną oryginalności i ambicji gatunkową szufladkę, gdzie nie dba się już ani o pomysłowość, ani tym bardziej literacką jakość. „Święte słowo” jest inne.


Co to oznacza? Życiową opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie, nieprzystosowanym bohaterze i świecie, który… właśnie, czy to bohater jest nieprzystosowany, czy może cały świat i ludzie? W tej sytuacji nawet najprostsze zadanie urasta do rangi prawdziwego wyzwania, a co dopiero taka misja, jakiej podejmuje się Einar. Budzi to emocje zarówno w bohaterze, jak i czytelnikach, zmieniając prywatne śledztwo w iście epicki quest. Ale quest bardzo osobisty, równie wewnętrzny, co zewnętrzny. Swoistą podróż będąca rytuałem przejścia na drodze do dojrzałości i poradzenia sobie z demonami. Ale czy to w ogóle możliwe?


Oczywiście powieść Björnsdóttir ma wiele warstw, a wśród nich pojawia się ta najbardziej metafikcyjna, bo traktująca o samej mocy tytułowego słowa. Mocy i znaczeniu w świecie, gdzie wkrótce może go zabraknąć. Niby banał, niby o podobnych zagrożeniach słyszy się ciągle, a jednak dostajemy to w takiej formie, że robi wrażenie. Jak zresztą wszystko w „Świętym słowie”, w czym zasługa znakomitego stylu: krwistego, pełnego, literacko satysfakcjonującego i urzekającego.


Chyba nie muszę Was przekonywać, że warto po całość sięgnąć? To świetna, realistyczna, przekonująca i przejmująca powieść dla każdego, kto lubi ważkie, nieoczywiste lektury. Polecam.

Komentarze

  1. Cieszę się, że powieść tak zachwyca, bo niebawem będę się za nią zabierać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz