DEUS EX
MACHINA
Drugi i ostatni tom „Muzyki Marie” to rzecz równie
znakomita, co poprzedni. Nie ma się co jednak dziwić, skoro to jedna opowieść,
podzielona porostu na dwie części. Czy przynosi odpowiedzi na wszystkie
pytania, jakie zostały po lekturze poprzedniej odsłony? Tego Wam nie zdradzę,
jednak powiem jedno: warto przeczytać całość, bo to kawał naprawdę dobrej
fantastyki z filozoficznym zacięciem, która ma swój niezaprzeczalny klimat i
urok.
Witajcie w Giru – mieście atelier, w którym mieszka
połowa ludności niezwykłej krainy Pirito. Tu produkowane są maszyny, które
potem wymienia się z mieszkańcami innych wysp na różne towary, a cała
społeczność podzielona jest na rzemieślników i odkrywców. To właśnie tu na
niebie unosi się Marie, dziwna gigantyczna mechaniczna istota, która zgodnie z
„Pismem Pirito” została zesłana dla szczęścia ludzkości i pokoju. Kto na nią
spojrzy, robi się spokojny, a troski znikają.
Ale kim jest Marie? Po co została stworzona? I jak
świat wyglądałby bez niej? Pytań wciąż jest wiele, ale czy na każde z nich
dostaniemy odpowiedzi?
Trochę żal, że to już koniec „Muzyki Marie”. Zabawa
od początku była znakomita i wciągająca i aż dziw, że powstały tylko dwa tomy.
Kto zna rynek mangowy wie, że najczęściej jeśli coś jest dobre, to wydawcy
automatycznie starają się nakłonić autora do ciągnięcia opowieści dopóki nie
spadnie jej popularność. Są jednak wyjątki od tej reguły (na rynku fantastyki
warto wspomnieć przede wszystkim o legendarnym „The Ghost in the Shell”), a
„Muzyka…” się do nich zalicza.
Nie jest to wybitna seria, niemniej jednocześnie to
po prostu kawał bardzo dobrego komiksu, który czyta się lekko, szybko i przyjemnie,
ale nie bezrefleksyjnie. Jak każda udana fantastyka, tak i niniejsza opowieść
nie ogranicza się jedynie do zaserwowania nam rozrywki – chociaż ta też jest
przecież udana. Jest tu pewna doza filozofii, głębi, religijnych rozważań, jest
też, oczywiście, klimat, akcja, popisy wyobraźni i tym podobne elementy. Czyli
dokładnie wszystko to, czego od podobnej lektury się oczekuje.
Wszystko to wieńczą udane ilustracje. Owszem, jak
już pisałem przy okazji recenzowania poprzedniego tomu, są tu drobne zgrzyty w
designie twarzy postaci, ale całość jest udana i nastrojowa. Rysunki,
przypominające nieco prace Tsutomu Niheiego, choć dość proste, znakomicie
pasują do całości i świetnie oddają klimat niezwykłego świata. Bardzo
sympatycznie wypadają też kolorowe ilustracje (tradycyjnie Hanami zadbało o
zachowanie wszystkich kolorowych plansz), a także samo wydanie.
Reasumując, kto szuka dobrej mangi z gatunku
szeroko rozumianej fantastyki, powinien „Muzykę Marie” poznać. to dobra,
nieoczywista opowieść na dodatek z nutą filozoficzno-religijną, która dodaje
całości głębi. I ma naprawdę zapadający w pamięć nastrój.
Komentarze
Prześlij komentarz