PTAKI
GOTHAM
Każdy wie, jak to jest – do kin
wchodzi jakiś film, wiadomo z założenia, że będzie hitem, więc trzeba wesprzeć
premierę jakimiś dodatkami. W przypadku inspirowanych komiksami obrazów zawsze
były to albo graficzne adaptacje tych tytułów, albo jakieś sztandarowe
opowieści z danej serii. I do tej drugiej grupy należy wydany właśnie z okazji
premiery filmu „Ptaki Nocy” album o tym samym tytule, pierwszy poświęcony tym
postaciom na polskim rynku. I chociaż jest to tylko niezła, niewymagająca i
nieskomplikowana opowieść, jako dodatek do filmu, warta poznania.
Dla Ptaków Nocy nadchodzi trudny
czas. Pomoc niedoszłemu oszustowi prowadzi do kłopotów z Savantem,
exsuperbohaterem, który jest pewien, że poradzi sobie z naszymi dziewczynami. Potem
Black Canary udaje się do Hongkongu, jednak to, co zaczęło się jako podróż celem
odwiedzenia chorego, zmienia się w spotkanie z Lady Shivą. Co z tego wyniknie? I
co jeszcze czeka nasze bohaterki?
Po raz pierwszy kobiecy zespół
Ptaków Nocy dostał swój tytuł w roku 1996 w postaci one shota „Black
Canary/Oracle: Birds of Prey”, a własną regularną serię trzy lata później. W
roku 2003, kiedy cykl miał się na tyle dobrze, że doczekał się nawet serialu
telewizyjnego, pisanie scenariuszy przejęła Gail Simone, która pracowała nad tytułem
od numeru 56 do 108, włączając do drużyny Huntress i tworząc najbardziej znaczący run „BoP”. I to właśnie
początkowe zeszyty jej autorstwa, możemy przeczytać w tym albumie. A jakie są
to zeszyty? I jak właściwie wypadają te komiksy?
Przede wszystkim, choć dynamiczne i
pełne akcji, zdają się tkwić swą estetyką w latach 90. XX wieku. A to oznacza
przede wszystkim, że mamy tu do czynienia z dużą ilością dialogów, co przy
niemal 300-stronicowym tomie daje solidną dawkę lektury. Nie dla wszystkich, bo
takie podejście do tematu na pewno nie kupi każdego, jednak jeśli lubicie batmanowe
klimaty, śmiało możecie sięgnąć. Jest tu bowiem akcja, jest całkiem przyzwoicie
zbudowany nastrój, wreszcie proste, ale wyraziste postacie, zagadki itd., itd.
Czyli wszystko to, czego od dziejących się w Gotham City opowieści można
oczekiwać.
Najlepiej jednak i tak wypada tu
szata graficzna. Co prawda okładka, jak wiele prac Grega Landa, wywołuje sporo
kontrowersji, bo artysta ten nie tyle pełnymi garściami czerpie z prac innych,
co je kopiuje
(tu opierał się np. na zdjęciu Pameli Anderson), jednak środek w wykonaniu
m.in. Eda Benesa, Michaela Goldena i Joego Bennetta prezentuje się naprawdę
znakomicie. Sporo realizmu, dobry kolor, udany klimat – wszystko to, w
połączeniu ze świetnym wydaniem, daje nam kawał niezłej rozrywki. Tylko tyle i
aż tyle.
Komentarze
Prześlij komentarz