STARUSZEK
LOGAN NA TROPIE
Niedawno końca dobiegła pisana
przez Jeffa Lemire’a seria „Extraordinary X-Men”. Autor jednak nie żegna się ze
światem mutantów i wciąż kontynuuje przygody Staruszka Logana. Co prawda
kolejny album będzie ostatnim, jaki ten twórca zaprezentuje nam zanim tytuł
przejmie Ed Brisson, jednak przed nami jeszcze trochę znakomitej zabawy w
towarzystwie Lemire’a. Bo i znakomity jest także ten tom, który wkracza na
nieco bardziej typowe dla „X-Men” rejony.
Wolverine sporo w swojej karierze podróżował.
Najczęściej jednak trafiał do Japonii, gdzie nie tylko czekali na niego liczni
wrogowie, ale także ukochana. Teraz jednak, poszukując swojej przyjaciółki
Jubilee, trafia do Rumunii, gdzie na dodatek łączy siły z… Wyjącymi Komandosami.
Co się stało z Jubilee? I jak potoczy się ta misja?
To jednak nie koniec. Kiedy
przyjaciołom Wolviego coś złego dzieje się na stacji kosmicznej, nasz bohater
nie wie jeszcze, co go czeka. I że już wkrótce znów trafi do przyszłości,
której więcej nie chciałby widzieć na oczy…
Chociaż to przedostatni tom
„Staruszka Logana” w wykonaniu Lemire’a, autor zamiast spocząć na laurach,
rozpoczyna nowy rozdział całej opowieści. Przeszłość Wolverine’a zostaje już
nieco za nami, zaczyna się nowa opowieść, a co ważniejsze zmienia się rysownik.
I ta ostatnia zmiana chociaż nie wychodzi serii na dobre, ma swój plus. Bo może
i Filipe Andrade (komiksy takie, jak „Tajne wojny: Oblężenie”) zbyt dobrym artystą nie jest,
jednak wnosi do serii nieco odświeżenia.
Jeśli zaś chodzi o fabułę, całość
jest taka jak zawsze: dobrze pomyślana, konkretnie rozpisana, ma do tego
odpowiednie tempo, a Lemire stara się zbudować należyty klimat. Na nudę nie ma
tu miejsca, fabuły, nawet jeśli nie są zbyt odkrywcze, pozostają udane, a i
postacie zostały naprawdę dobrze nakreślone. Co ważne, chociaż „Logan” wkracza
na bardziej x-menowe tereny, seria z jego przygodami to nadal samodzielna,
świetna lektura, która może mocno czerpie z dorobku poprzedników Lemire’a, ale
nie wymaga od czytelnika znajomości zawiłych losów postaci. Chociaż warto pamiętać,
że dla długoletnich fanów znajdzie się tu kilka smaczków.
Jeśli chodzi o grafiki, Andrea
Sorrentino, znany choćby z niektórych zeszytów „All-New X-Men” to prosta, sterylna
robota, której delikatność nie do końca mnie kupuje. Podobnie jak ilustracje Filipe Andrade. Ale i
tak album wypada przyjemnie dla oka i ma
zdecydowanie swoje dobre strony, jeśli chodzi o ilustracje.
W skrócie: dobry komiks dla miłośników
Wolverine’a. Pozbawiony co prawda większych nowości, ale za to wzorcowo wykonany
i dostarczający dobrej rozrywki. Lepszej, niż na pierwszy rzut oka można by
sądzić.
Komentarze
Prześlij komentarz