Giant Days #7: Bądź dla niego miła, Esther - John Allison, Max Sarin

ŻYCIE I TAJEMNICE


Wydawanie „Giant Days” po polsku dotarło do półmetka. W chwili, gdy piszę te słowa na amerykańskim rynku dostępne jest 12 tomów, dwa kolejne już są zapowiedziane, a przecież istnieją jeszcze takie publikacje, jak „Giant Days: Extra Credit” czy „Giant Days: Early Registration”. Pokazuje to, że jest na co czekać, ale przede wszystkim warto jest na te tomy czekać, bo „Wielkie dni” to znakomite, momentami wręcz rewelacyjne dzieło, które po prostu chce się czytać i do którego także chce się wracać.


Susan, Daisy i Esther, trzy przyjaciółki, które połączył los, nie próżnują. Nauka w college’u trwa, martwienie się o teraźniejszość i przyszłość tak samo, ale to tylko niewielka część problemów. Ślub w grze MMORPG? Zjazd rodzinny? Polityka? To wszystko oczywiście miedzy innymi, bo oto już na horyzoncie czai się tajemnicza szopa odwiedzana nocami przez równie tajemniczych mężczyzn. W skrócie: znów będzie się działo!


„Giant Days” to bardzo, bardzo dobra seria. Co o tym decyduje? Przede wszystkim to, że jest zabawna, emocjonująca i prawdziwa, choć przecież losy bohaterek ukazuje przez pryzmat krzywego zwierciadła humoru, często absurdalnego i w satyrycznym ujęciu. Co istotne, całość jest wciągająca, lekka i sympatyczna, czyta się naprawdę przyjemnie, a bohaterki szybko zjednują naszą sympatię. Najważniejsze pozostaje jednak to, że seria ma sporo głębi, prawdy i uniwersalności, dzięki czemu tak przemawia do odbiorcy.


John Allison scenarzysta cyklu, pracujący nad nim od samego początku, korzysta z całej gamy zawsze dobrze sprawdzających się schematów opowieści o życiowych nieudacznikach, ale dzięki znakomitemu wykonaniu i nieograniczaniu się do szeroko pojmowanych slice of life, nie jest to powtórka z rozrywki. To po prostu dobra komedia obyczajowa, dość  realistyczna, aby czytelnik mógł się identyfikować z bohaterami i ich problemami (postacie zresztą skrojone są znakomicie), a zarazem pełna nonszalancji i nie trzyma się  kurczowo ziemi. Wszystko to daje nam produkt finalny w postaci znakomitej rozrywki na naprawdę dobrym poziomie.


A jak rzecz prezentuje się od strony graficznej? Równie znakomicie, co i treść. Rysunki są proste, cartoonowo-mangowe z nutą rodem z opowieści dla dzieci, ale trafione i doskonale pasujące do całości – bajki dla dorosłych przecież, gdzie księżniczki są królowymi dramy, a piękny książę to poczciwy pierdoła. I wspomagają urok całości, jednocześnie wspomagając też wysoką jakość (nie przypadkiem „Giant Days” otrzymało liczne nominacje do nagród Eisnera – dwie zresztą zdobyło – i Harveya). Jeśli zatem szukacie dobrej komiksowej komedii obyczajowej, która wykracza poza oczywiste ramy, na pewno będziecie zadowoleni z tego albumu. Polecam.









Komentarze