GORĄCZKA
W ZIMIE
Drugi z wydanych w marcu komiksów o Lucky Luke’u to
rzecz zdecydowanie nowsza od klasycznego tomu „Na tropie Daltonów”, ale wcale
nie mniej warta uwagi. Jak bowiem na tę serię przystało, każda część to kawał
świetnej komedii, w której nie brak czegoś ponad tylko rozrywkę. A co więcej
zarówno dzieci, jak i dorośli znajdą tu coś dla siebie, choć oczywiście każda
grupa, coś zupełnie innego i odbieranego na całkiem odmiennym poziomie.
Pamiętacie Waldo Badmingtona, angielskiego
dżentelmena, który pojawił się już w „Żółtodziobie”? teraz powraca i chce
pomocy. Jego kamerdyner zaginął w Jukonie podczas gorączki złota i trzeba go
odnaleźć. A kto zrobi to lepiej, niż Lucky Luke? Dlatego też obaj wyruszają do
Kanady, nad rzekę Klondike, gdzie skupili się rozgorączkowani chęcią zysku poszukiwacze.
Ale jak to z gorączką bywa, przychodzi wraz z zimą i śniegiem i właśnie w
takiej scenerii przyjdzie podróżować naszym bohaterom. Wyprawa przez góry i
zaspy to jednak tylko część trudności, bo przecież trzeba odkryć sekret
zniknięcia kamerdynera, a także zmierzyć się z bardzo sprytnym i niebezpiecznym
bandytą, który przejął kontrolę nad złotym interesem…
„Lucky Luke” to seria, której nikomu nie trzeba
przedstawiać. Wymyślona kilka dekad temu przez Morrisa, najbardziej kojarzona
jest jednak z albumów pisanych przez ojca „Asteriksa” czy „Iznoguda”, Rene
Goscinnego. Kiedy więc autor ten odszedł z tego świata, zdawało się, że serie
nad którymi pracował nigdy już nie będą takie same, o ile oczywiście jeszcze w
ogóle będą. Na szczęście okazało się, że istnieją utalentowani kontynuatorzy,
którzy przejęli po nim spuściznę (to samo zresztą stało się ze „Smerfami” Peyo
czy „Ptysiem i Billem” Jeana Roby, że ograniczę się do tytułów znanych nad
Wisłą) i zrobili to w naprawdę dobrym stylu.
I takim komiksem „w dobrym stylu” jest właśnie „Klondike”.
Ach już sam ten tytuł każdemu chyba kojarzy się z gorączką złota. I co z tego,
że miejsce to znajduje się nie na Dzikim Zachodzie, a w Kanadzie, skoro
tematyka i wydarzenia doskonale pasują do westernu. Zresztą Lucky Luke i Kanada
całkiem dobrze do siebie pasują, o czym przekonaliśmy się w wypełnionym
puszczeniem oka do zaznajomionych z popkulturą i kanadyjskimi artystami albumu
„Piękna Prowincja”. Tu takich smaczków jest mniej, jednak album wcale nie jest
przez to mniej zabawny, a przy okazji humor tu się pojawiający prezentuje się
naprawdę rozlegle.
Oczywiście poza humorem mamy tu akcję, ciekawy
klimat odświeżający nieco cykl, dobre tempo, udane dialogi, sporo satyry… Czyli
to, czego od „LL” się oczekuje. Do tego dochodzi świetna szata graficzna i
dobre wydanie. Tradycyjnie więc polecam gorąco, nawet jeśli nie lubicie
westernów – ja nie lubię – bo to nie tylko znakomity komiks dla wszystkich, ale
i seria, którą po prostu znać trzeba. I warto.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz