Lucky Luke #65: Klondike - Yann, Jean Léturgie, Morris

GORĄCZKA W ZIMIE


Drugi z wydanych w marcu komiksów o Lucky Luke’u to rzecz zdecydowanie nowsza od klasycznego tomu „Na tropie Daltonów”, ale wcale nie mniej warta uwagi. Jak bowiem na tę serię przystało, każda część to kawał świetnej komedii, w której nie brak czegoś ponad tylko rozrywkę. A co więcej zarówno dzieci, jak i dorośli znajdą tu coś dla siebie, choć oczywiście każda grupa, coś zupełnie innego i odbieranego na całkiem odmiennym poziomie.


Pamiętacie Waldo Badmingtona, angielskiego dżentelmena, który pojawił się już w „Żółtodziobie”? teraz powraca i chce pomocy. Jego kamerdyner zaginął w Jukonie podczas gorączki złota i trzeba go odnaleźć. A kto zrobi to lepiej, niż Lucky Luke? Dlatego też obaj wyruszają do Kanady, nad rzekę Klondike, gdzie skupili się rozgorączkowani chęcią zysku poszukiwacze. Ale jak to z gorączką bywa, przychodzi wraz z zimą i śniegiem i właśnie w takiej scenerii przyjdzie podróżować naszym bohaterom. Wyprawa przez góry i zaspy to jednak tylko część trudności, bo przecież trzeba odkryć sekret zniknięcia kamerdynera, a także zmierzyć się z bardzo sprytnym i niebezpiecznym bandytą, który przejął kontrolę nad złotym interesem…


„Lucky Luke” to seria, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Wymyślona kilka dekad temu przez Morrisa, najbardziej kojarzona jest jednak z albumów pisanych przez ojca „Asteriksa” czy „Iznoguda”, Rene Goscinnego. Kiedy więc autor ten odszedł z tego świata, zdawało się, że serie nad którymi pracował nigdy już nie będą takie same, o ile oczywiście jeszcze w ogóle będą. Na szczęście okazało się, że istnieją utalentowani kontynuatorzy, którzy przejęli po nim spuściznę (to samo zresztą stało się ze „Smerfami” Peyo czy „Ptysiem i Billem” Jeana Roby, że ograniczę się do tytułów znanych nad Wisłą) i zrobili to w naprawdę dobrym stylu.


I takim komiksem „w dobrym stylu” jest właśnie „Klondike”. Ach już sam ten tytuł każdemu chyba kojarzy się z gorączką złota. I co z tego, że miejsce to znajduje się nie na Dzikim Zachodzie, a w Kanadzie, skoro tematyka i wydarzenia doskonale pasują do westernu. Zresztą Lucky Luke i Kanada całkiem dobrze do siebie pasują, o czym przekonaliśmy się w wypełnionym puszczeniem oka do zaznajomionych z popkulturą i kanadyjskimi artystami albumu „Piękna Prowincja”. Tu takich smaczków jest mniej, jednak album wcale nie jest przez to mniej zabawny, a przy okazji humor tu się pojawiający prezentuje się naprawdę rozlegle.


Oczywiście poza humorem mamy tu akcję, ciekawy klimat odświeżający nieco cykl, dobre tempo, udane dialogi, sporo satyry… Czyli to, czego od „LL” się oczekuje. Do tego dochodzi świetna szata graficzna i dobre wydanie. Tradycyjnie więc polecam gorąco, nawet jeśli nie lubicie westernów – ja nie lubię – bo to nie tylko znakomity komiks dla wszystkich, ale i seria, którą po prostu znać trzeba. I warto.


Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.




Komentarze