Spawn #5/1997: Angela / Dom – Todd McFarlane, Neil Gaiman, Frank Miller

ANIOŁ, DEMON, CYBORG

 

W ostatnich czasach zaczęto u nas znów wydawać przygody Pomiota. Fajnie, tym bardziej, że mamy dostać kolejne tomy, tym razem z główną serią. A ja w tym czasie wracam do klasyki i... Piąty numer „Spawna” to zbiór dwóch w zasadzie niezależnych opowieści. To też numer specyficzny, bo raz, że McFarlane tym razem udziela się tu jedynie jako rysownik, oddając scenariusze w ręce innych twórców, dwa, że to pierwszy i jedyny polski „Spawn”, w którym pominięto zeszyt – i to zeszyt ważny dla opowieści (wiem, wiem, pomijano w cyklu różne rzeczy, które do akcji się odnoszą – miniserie pokroju „Violatora” czy „Angeli” chociażby, ale nigdy wcześniej ani potem nie pominięto regularnego numeru, nawet jak ten świąteczny, który niczego nie wnosił). Poza tym to numer bardzo rozdarty, bo obok naprawdę udanej opowieści Gaimana, Frank Miller, na którego bardzo liczyłem, zawiódł na całej linii. Tak czy inaczej, numer fajny i wart poznania.

 

Wszystko zaczyna się przed wiekami. 800 lat temu anielica Angela zabija Średniowiecznego Spawna. Teraz ta sama kobieta dostaje pozwolenie na polowanie na Ala Simmonsa. Zaczyna się pojedynek...

W drugiej historii Spawn odkrywa, że zaułki, których obrońcą się ogłosił, stały się miejscem wojny gangów. I to takich nie dość, że uzbrojonych po zęby, to jeszcze mających cyborga na swoich usługach. Zaczyna się kolejna walka, ale i cwany plan pokonania wrogów…

 

Todd McFarlane po stworzeniu pary zeszytów Spawna zrobił rzecz niezwykłą. Miał swój plan, chciał posiadać nad serią całkowitą kontrolę, która pozwoliłaby mu od początku do końca zrealizować własną wizję, ale w pewnym momencie odstąpił parę zeszytów do zrobienia innym twórcom. Na dodatek wybrał takie nazwiska, że musiały one przyciągnąć do serii czytelników – co było cwanym zabiegiem marketingowym, z pewnością podbijającym zainteresowanie tytułem. A na pewno je podtrzymującym (bo seria od początku świetnie się sprzedawała). I tak numer ósmy (a na tym nie skończył) napisał Alan Moore, legenda i reformator komiksu („Watchmen”), dziewiąty zrobił Neil Gaiman („Sandman”), dziesiąty Dave Sim („Cerebus”), jedenasty „Frank Miller („Batman: Powrót Mrocznego Rycerza”), numery 16-18 Grant Morrison („Batman” Azyl Arkham”). I najczęściej było w tych komiksach na co popatrzeć (dla mnie opowieść Morrisona to najlepsze, co wyszło ze Spawnem w naszym kraju).

 


Więc, kiedy po raz pierwszy sięgałem po ten numer, miałem duże oczekiwania. Takie nazwiska, fajna tematyka (bo Gaiman w fantasy umie, jak Miller umie w cyberpunk), a potem… No o ile Gaiman poradził sobie bardzo dobrze z historią o Angeli, o tyle Miller nie wybił się swą opowieścią o wojnie gangów (znów inspirowaną Termopilami) ponad przeciętność. Szczególnie, że całość wyszła mu infantylnie i powtórkowo. „Angela” jest niby prostą i przewidywalną, ale sympatyczną historią, gdzie i przeszłość, i teraźniejszość, i fantasy, i akcja. I gdzie rozbudowywanie mitologii serii (potem Gaiman sprzedał Angelę Marvelowi, gdzie stała się siostrą Thora – jako, że wraz z nią pojawił się tam nowy świat, Njebo – w oryginale Heven, można sobie naciągnąć to i owo i uznać, że uniwersum Spawna to jeden ze światów marvelowskiego multiwersum).

 


Miller idzie inną drogą. Też jest prosto, ale on łączy sensacyjną akcję z cyberpunkiem. Obie rzeczy lubi, obie fajnie mu zawsze wychodziły, ale tu najwyraźniej nie miał pomysłu, więc wziął wszystkie typowe dla siebie motywy (próba ratowania kobiety uciekającej przed bandytami, walka gangów, Termopile, cyborg itp.). Jakby nie mając pomysłu, zrobił coś na szybko i nijako i drętwo mu to wyszło. Bywa, ale szkoda, bo jednak Miller, bo jednak dobre czasy dla jego twórczości, bo można było coś więcej… Ale cóż. Mamy i tak ogólnie rzecz biorący fajny, różnorodny zeszyt. Boli brak numeru dziesiątego pomiędzy opowieściami, bo historia Millera odnosi się do tamtych wydarzeń, ale za to wizualnie rzecz robi naprawdę dobrze. I jeszcze nie raz do niej wrócę, kto wie, może kiedyś docenię i historię Millera, jak zaczynam doceniać jego „Spawn / Batman”?

Komentarze