ANIOŁ,
DEMON, CYBORG
W ostatnich czasach zaczęto u nas znów wydawać przygody Pomiota. Fajnie, tym bardziej, że mamy dostać kolejne tomy, tym razem z główną serią. A ja w tym czasie wracam do klasyki i... Piąty numer „Spawna” to zbiór dwóch w zasadzie
niezależnych opowieści. To też numer specyficzny, bo raz, że McFarlane tym
razem udziela się tu jedynie jako rysownik, oddając scenariusze w ręce innych
twórców, dwa, że to pierwszy i jedyny polski „Spawn”, w którym pominięto zeszyt
– i to zeszyt ważny dla opowieści (wiem, wiem, pomijano w cyklu różne rzeczy,
które do akcji się odnoszą – miniserie pokroju „Violatora” czy „Angeli”
chociażby, ale nigdy wcześniej ani potem nie pominięto regularnego numeru,
nawet jak ten świąteczny, który niczego nie wnosił). Poza tym to numer bardzo
rozdarty, bo obok naprawdę udanej opowieści Gaimana, Frank Miller, na którego
bardzo liczyłem, zawiódł na całej linii. Tak czy inaczej, numer fajny i wart
poznania.
Wszystko zaczyna się przed wiekami. 800 lat temu
anielica Angela zabija Średniowiecznego Spawna. Teraz ta sama kobieta dostaje
pozwolenie na polowanie na Ala Simmonsa. Zaczyna się pojedynek...
W drugiej historii Spawn odkrywa, że zaułki, których
obrońcą się ogłosił, stały się miejscem wojny gangów. I to takich nie dość, że
uzbrojonych po zęby, to jeszcze mających cyborga na swoich usługach. Zaczyna
się kolejna walka, ale i cwany plan pokonania wrogów…
Todd McFarlane po stworzeniu pary zeszytów Spawna
zrobił rzecz niezwykłą. Miał swój plan, chciał posiadać nad serią całkowitą
kontrolę, która pozwoliłaby mu od początku do końca zrealizować własną wizję,
ale w pewnym momencie odstąpił parę zeszytów do zrobienia innym twórcom. Na
dodatek wybrał takie nazwiska, że musiały one przyciągnąć do serii czytelników
– co było cwanym zabiegiem marketingowym, z pewnością podbijającym
zainteresowanie tytułem. A na pewno je podtrzymującym (bo seria od początku
świetnie się sprzedawała). I tak numer ósmy (a na tym nie skończył) napisał
Alan Moore, legenda i reformator komiksu („Watchmen”), dziewiąty zrobił Neil
Gaiman („Sandman”), dziesiąty Dave Sim („Cerebus”), jedenasty „Frank Miller
(„Batman: Powrót Mrocznego Rycerza”), numery 16-18 Grant Morrison („Batman”
Azyl Arkham”). I najczęściej było w tych komiksach na co popatrzeć (dla mnie
opowieść Morrisona to najlepsze, co wyszło ze Spawnem w naszym kraju).
Więc, kiedy po raz pierwszy sięgałem po ten numer,
miałem duże oczekiwania. Takie nazwiska, fajna tematyka (bo Gaiman w fantasy
umie, jak Miller umie w cyberpunk), a potem… No o ile Gaiman poradził sobie
bardzo dobrze z historią o Angeli, o tyle Miller nie wybił się swą opowieścią o
wojnie gangów (znów inspirowaną Termopilami) ponad przeciętność. Szczególnie,
że całość wyszła mu infantylnie i powtórkowo. „Angela” jest niby prostą i
przewidywalną, ale sympatyczną historią, gdzie i przeszłość, i teraźniejszość,
i fantasy, i akcja. I gdzie rozbudowywanie mitologii serii (potem Gaiman
sprzedał Angelę Marvelowi, gdzie stała się siostrą Thora – jako, że wraz z nią
pojawił się tam nowy świat, Njebo – w oryginale Heven, można sobie naciągnąć to
i owo i uznać, że uniwersum Spawna to jeden ze światów marvelowskiego
multiwersum).
Miller idzie inną drogą. Też jest prosto, ale on
łączy sensacyjną akcję z cyberpunkiem. Obie rzeczy lubi, obie fajnie mu zawsze
wychodziły, ale tu najwyraźniej nie miał pomysłu, więc wziął wszystkie typowe
dla siebie motywy (próba ratowania kobiety uciekającej przed bandytami, walka
gangów, Termopile, cyborg itp.). Jakby nie mając pomysłu, zrobił coś na szybko
i nijako i drętwo mu to wyszło. Bywa, ale szkoda, bo jednak Miller, bo jednak
dobre czasy dla jego twórczości, bo można było coś więcej… Ale cóż. Mamy i tak
ogólnie rzecz biorący fajny, różnorodny zeszyt. Boli brak numeru dziesiątego
pomiędzy opowieściami, bo historia Millera odnosi się do tamtych wydarzeń, ale
za to wizualnie rzecz robi naprawdę dobrze. I jeszcze nie raz do niej wrócę,
kto wie, może kiedyś docenię i historię Millera, jak zaczynam doceniać jego
„Spawn / Batman”?
Komentarze
Prześlij komentarz