Pan Światła – Roger Zelazny

BOGOWIE W KOSMOSIE


Wydawnictwo Zysk i S-ka miesiąc marzec zapowiadało jako iście fantastyczny i słowa dotrzymało. Udany „Wojownik Altaii” Roberta Jordana, wyśmienity „Niewidzialny człowiek” H.G. Wellsa, znakomity zbiór opowiadań Teda Chianga „Wydech”, a także, poniekąd na deser, kultowy „Pan Światła” Rogera Zelaznego, uważany za jedno z jego najlepszych dokonań. I właśnie tej ostatniej pozycji przyglądam się teraz. Ostatniej, ale jak to mówią, last but not least.


Świat się skończył. Nie nasz i nie definitywnie, ale jednak. Teraz planetą rządzą hinduistyczni bogowie i daleko im do dobrych władców. Tylko czy naprawdę są tymi, za kogo ich mamy? W świecie przyszłości, daleko od Ziemi, na niegościnnym globie, wszystko może być zupełnie inne, niż się nam wydaje. Jedno pozostaje niezmienne – odwieczna wojna dobra ze złem.


Roger Zelazny to jeden z tych klasyków, z którymi jakoś nie miałem za wiele do czynienia, a nawet  kiedy już wreszcie go odkryłem (moją pierwszą jego powieścią była „Ciemna październikowa noc”, historia mająca stanowić dekonstrukcję mitu Kuby Rozpruwacza, ale pomieszaną z mitologią zahaczającą niemalże o Cthulhu), lektura okazała się niezła, ale niestety nie powaliła na kolana. Co mnie, miłośnika zarówno zagadki Rozpruwacza, jak i lovcraftowskich przedwiecznych, zaskoczyło. Potem sięgnąłem jednak po kolejne jego utwory i chociaż wybitne nie były, okazały się już lepsze. Jeszcze lepszy jest jednak „Pan światła”, który w końcu pokazał mi za co prozę Zelaznego się ceni od tylu lat.


Co trzeba powiedzieć o tej powieści, to przede wszystkim pozycja utrzymana na naprawdę znakomitym poziomie: tak fabularnym, jak i literackim. Dobrze pomyślana, choć przecież prosta, skrojona według zawsze atrakcyjnych schematów, urzeka, bo właśnie w tej prostocie właśnie tkwi jej siła. Siła klasyki z czasów, kiedy nie tyle wciąż wiele pozostało do odkrycia, ile po prostu wyobraźnia lepiej pracowała, pozwalając nawet w prostocie znaleźć coś świeżego, fascynującego i wzmiankowaną wyobraźnię rozpalającego.


W skrócie: „Pan Światła” to kawał oldschoolowej fantastyki w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zdecydowanie lepszej, niż większość współczesnej literatury tego typu, w znakomitym stylu łączącej typowe science fiction, ale z nutą fantasy o dawnych bóstwach (fani „Gwiezdnych wrót” znajdą tu coś dla siebie) i postapokaliptycznej opowieści. Może i nieskomplikowanej ani niewymagającej, ale autentycznie fantastycznej. Świetnie przy tym napisanej i porywającej. Nic więcej dodawać nie trzeba, prawda?

Komentarze