Tytus, Romek i A`Tomek jako warszawscy powstańcy 1944 z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani – Henryk Jerzy Chmielewski
NI
KOMIKS, NI KSIĄŻKA
Jako fan klasycznych przygód „Tytusa, Romka i
A’Tomka”, najpierw byłem rozczarowany Księgami powyżej XXV, potem dodatkami w
postaci „Elemelentarza”, a teraz muszę powiedzieć, że historyczne przygody
bohaterów, choć mające swoje udane momenty, też nie powalają mnie na kolana. Bo
to ani komiks, ani książka, brak tu fabuły, a jedyne przebłyski dawnej
świetności giną gdzieś w tym, co serwuje nam Papcio Chmiel.
Tytus, Romek i A’Tomek trafiają do roku 1944. Bez
umotywowania, bez logiki. Trafiają i biorą udział w powstaniu warszawskim.
I to tyle, jeśli chodzi o fabułę. Cała reszta to po
prostu zbiór grafik ukazujących różne momenty powstania, ale bez ciągu
przyczynowo skutkowego. Żartów jest tu niewiele, bo Chmielewski chciał
poważniej podejść do tematu, akcji tym bardziej. Wszystko jest proste i puste,
a tekst uzupełniający -ilustracje, wypisany prozą obok grafik, bardziej
przypomina przypis z podręcznika, niż integralną część albumu.
Oczywiści całość ma kilka plusów, jak choćby
grafiki czy lekkie i proste przybliżenie powstańczych dni, ale na tym koniec.
Są za to rzeczy, które wypadają co najmniej niesmacznie w komiksie dla dzieci,
jak pewne przyśpiewki. Najbardziej uderzył mnie brak samokrytyki Chmielewskiego
w tym dziele. Autor mocno krytykuje folksdojczów – w tym Polaków udających, że
mieli niemieckie korzenie by zyskać choć trochę przywilejów w życiu – i trudno
się z tym nie zgodzić. Krytykuje rosyjskiego najeźdźcę, też słusznie, ale nie
widzę krytyki samego siebie – przecież karierę robił w PRL-u, tworząc komiksy,
w których nie brakowało propagandowych treści (pamiętacie początki Tytusa
sprzed pierwszej księgi?). Komiksy o harcerzach, czyli członkach paramilitarnej
organizacji działającej legalnie w kraju rządzonym przez opresyjny reżim,
którego popieranie jest obecnie zakazane na równi z popieraniem nazizmu,
wpasowując w wymagania władz. Przydałoby się więc choć trochę zadumy nad tym,
autorefleksji.
Wracając jednak do „komiksu” to niestety przeciętne
dzieło, które równie szybko się czyta, co zapomina. Może i ważne dla autora,
który marzył zrobić je od lat, jednak niedorównujące starym „Tytusom”. Szkoda,
bo tamta klasyka nadal ma swój urok i jeśli młodzi czytelnicy nie zaczną od
niej, po albumach takich, jak ten, mogą wcale nie zechcieć jej poznawać, a to
byłaby duża strata.
Michał nie czytałem tego tomu, ale uważam że chyba masz rację. Z tego co zauważyłem ta część u mało kogo wywołuje entuzjazm. Sam się nie wypowiem. Bez znajomości tematu trudno zająć stanowisko.
OdpowiedzUsuń