BATMAN
AND ROBIN VERSUS PREDATORS
Podobno nie warto wchodzić dwa razy do tej samej
rzeki, ale powiedzcie to twórcom popkulturowych dzieł. Jeśli coś się sprzeda,
zaraz powstają jego kontynuacje i naśladownictwa i tak też było z miniserią
„Batman versus Predator”. Na szczęście tym razem skończyło się na jedynie
trzech opowieściach, zanim całość zaczęła zjadać swój ogon. Bo faktem jest, że
trzecie i ostatnie spotkanie Człowieka Nietoperza i komicznego łowcy to całkiem przyzwoity komiks, który trzyma poziom zbliżony do swych kultowych poprzedników, chociaż stanowi
jedynie odtwórstwo pretekstowej i mało oryginalnej już w momencie publikacji
pierwszej części opowieści.
W Gotham City trwa jeszcze jedno upalne lato. Jak
bywało w poprzednich latach, tak i teraz w mieście pojawia się kolejny
Predator, który chce stoczyć pojedynek z Batmanem. Tym razem nie jest jednak sam,
a celem dodatkowo staje się Robin...
Sięgając po ten komiks po latach nie liczyłem na
szczególnie dobra zabawę. Nie zapamiętałem go jakoś dobrze z dzieciństwa,
chociaż akurat zeszyty z Alienami i Predatorami znajdowały się w czołówce moich
TM-Semicowych ulubieńców i nie spodziewałem się, że po ponownej lekturze go
zapamiętam. I może właśnie dlatego bawiłem się wcale nie najgorzej. I choć temu
132-stronicowemu dziełu zbyt dużych ambicji zarzucić nie można, warto go poznać niemal równie bardzo, jak poprzednie odsłony „Batman versus Predator”.
Scenariusz Chucka Dixona, znanego głownie z pisania
przygód Batmana czy Punishera, scenarzysty cenionego za oceanem, może nie
powala, ale jak na odświeżany już po raz kolejny kotlet, nie jest najgorszy.
Bawią głownie nawiązania do starych horrorów SF z lat 50., dobra akcja,
szybkie tempo i nieźle skrojeni bohaterowie. Postać Batmana jest odpowiednio
mrocznie i tajemniczo skonstruowana, Robin przekonuje zarówno jako nastolatek,
jak i heros, a pozostałe postacie też nie radzą sobie najgorzej.
Jeśli chodzi o rysunki, Damaggio może również nie
powalają, ale są przyjemne, ciekawe pod względem operowania czernią i miłe dla
oka. Sporo w nich realizmu, stonowany kolor dobrze je uzupełnia – chociaż
zdarzają się gorsze momenty – a i klimat jest całkiem udany. Mogło być co
prawda lepiej – pamiętacie chyba poziom szaty graficznej pierwszej miniserii –
ale jest dobrze. Zadziwiająco, jak na trzecią już odsłonę.
I tak docieramy do oczywistej konkluzji: kto lubi
bohaterów, powinien „Batman vs Predator III" poznać. Tak jak zresztą cały
ten cykl. To czysta rozrywka i odtwórstwo, nic poza tym, ale utrzymane na
przyzwoitym poziomie. No i to już tak kultowe opowieści, że nie znać po prostu
nie wypada.
Komentarze
Prześlij komentarz