FLASH
WORLD
Barry Allen. Flash. Pewnego dnia widzi, że zmieniło
się jego życie. Matka, która nie żyje od lat, nagle staje się codziennością,
ukochana tkwi w objęciach innego. Świat pogrążony jest w chaosie, gdy Amazonki
walczą z mieszkańcami Atlantydy, niszcząc Europę. Bohaterów, których Barry
znał, nie ma – tylko Batman pozostał, ale nie dość, że jest brutalny, to za
maską skrywa się Thomas Wayne, który w ten sposób mści się za śmierć syna.
Próbując zrozumieć co się dzieje, Barry odkrywa, że otaczający go świat wcale
nie jest alternatywną rzeczywistością, ani niczym w tym stylu. Zaczyna się
walka o przetrwanie i odzyskanie tego, co uważa za własne życie…
Ta historia miała na nowo przedefiniować bohaterów.
Zmienić ich status quo i wywrócić do góry nogami całe DC. A wszystko to
opierając się nie na postaci Batmana, Supermana czy innych flagowych bohaterów
wydawnictwa, a na drugorzędnym przecież Flashu. Zabieg nietypowy, ale ciekawy.
I, co najważniejsze, mocno zakorzeniony w akcji i umotywowaniu całości. Kiedy
jednak zacząłem czytać tę historię, poczułem rozczarowanie. Znów dostałem coś
na kształt „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach” czy „Nieskończonego Kryzysu”.
Dzieł kultowych, ale nie do końca spełnionych. Poza tym przecież to wszystko
już było, prawda? Na szczęście cała reszta rzeczywiście wprowadziła, jeśli nie
rewolucję, to przynajmniej niemałe zaskoczenie a podejście do bohaterów
(Superman jako wynędzniały tchórz, który zamknięty po katastrofie nigdy nie
widział nawet człowieka, Batman gorszy od swych wrogów, Element Woman jako
upośledzona psychicznie dziewczyna, Wonder Woman szaloną psychopatką etc.)
naprawdę okazało się pomysłowe i znakomite.
Oczywiście całość trudno porównać do
rewolucjonistów gatunku, czyli dokonań Franka Millera i Alana Moore’a z lat 80.,
ale nadal trzeba docenić, że jak na obecne realia mainstreamu, całość broni się
znakomicie. Świetna jest też kreska
Kuberta i kolor. Całość ma swój klimat komiksów, na jakich się wychowywałem,
choć w nowoczesnej przecież manierze. Do tego dochodzi motyw samograj, czyli
zabawa alternatywnymi wersjami postaci, puszczanie oka do obeznanych z
uniwersum czytelników, a dla nowych odbiorców, uczynienie z fabuły rzecz
atrakcyjną dla tych, którzy chcieliby po prostu przeczytać dobre, spektakularny
komiks. Nie za długi, nie za krótki, pozbawiony nudy za to z ciekawymi perspektywami
na przyszłość. Przyszłość, która pokazała, jak wiele kryło się za tymi
wydarzeniami (patrz: „Uniwersum DC: Odrodzenie”, „Doomsday Clock”), choć ciężko
powiedzieć czy scenarzysta Geoff Johns już wtedy to planował.
Na koniec jeszcze słowo odnośnie zakończenia.
Zakończenia, którego zdradzać nie zamierzam, ale które wymaga wspomnienia.
Finał jest bowiem zarazem klasyczny, jak i na wskroś niejednoznaczny. Jak w
antycznej tragedii, tak i tu nie ma dobrego wyjścia, niezależnie od decyzji
bohaterów. A zarazem happy end nastąpić musi i nastąpi także niezależnie od
dokonanych wyborów. Niosąc przy okazji sporo emocji i wzruszeń. Niby nic to
wybitnego, ale jednak pozostawia po sobie przyjemne wrażenia. A jeśli byłoby
Wam mało, sięgnijcie po album „Batman: Rozbite miasto i inne opowieści”, gdzie
znajdziecie trzyczęściowego „Rycerza zemsty”, tie-in do tej opowieści ukazujący
losy Thomasa „Batmana” Wayne’a. Tie-in jakże udany i wart poznania.
Kolejność czytania eventu i wydanych po polsku
tie-inów:
·
Flashpoint #1-2
·
Rycerz zemsty
#1-3
·
Flashpoint #3-5
Komentarze
Prześlij komentarz