JAY I
CICHY BOB BEZ BALANSU
Po serii mniej lub bardziej nieudanych filmów,
Kevin Smith wraca w końcu do bohaterów, którzy uczynili go sławnym – Jaya i
Cichego Boba. Ostatni występ (nie wliczam tu przeciętnej pełnometrażowej
animacji „Jay and Silent Bob: Super Groovy Cartoon Movie”) zaliczyli w roku
2006 („Sprzedawcy 2”), potem reżyser skupił się na solowych projektach, a teraz
w końcu powraca z rebootem ich przygód i… O dziwo jest to całkiem udany film,
zabawny, momentami trafny, ale absolutnie niewyważony. I zamordowany przez to,
co jest zmorą współczesnej twórczości wszelkiej maści – polityczną poprawność.
Jay i Cichy Bob z powodu handlu narkotykami pod
przykrywką sklepu z kanapkami „Kura mać”, trafiają przed oblicze sądu. Tu z
pomocą przychodzi im prawnik z Hollywood, który bez trudu ratuje ich przed
prawem, a zarazem pakuje w jeszcze gorsze problemy: Saban Films pracuje właśnie
nad rebootem filmu o Bluntmanie i Chronicu, bohaterach, których Jay i Bob
zainspirowali i teraz dzięki sprytnym machinacjom adwokata przejmuje także
prawa do… Jaya i Cichego Boba. I tak oto nasi bohaterowie, wkurzeni na twórców
kinowych, postanawiają raz jeszcze wyruszyć do Hollywood, powstrzymać produkcję
filmu, spuścić wpier… jego reżyserowi, niejakiemu Kevinowi Smithowi i odzyskać
prawa do własnych nazwisk. Nie wiedzą jeszcze, jak ta podróż odmieni ich życie…
„Jay i Cichy Bob Powracają” czy jak chce tego
oryginalny tytuł „Jay and Silnet Bob Reboot”, który lepiej oddaje charakter
tego dzieła, to reboot produkcji „Jay i Cichy Bob Kontratakują”. Jak w filmie
żartuje sam Smith, tego typu dzieła to po prostu kopia scenariusza oryginału, z
kilkoma zmianami i dokładnie to dostajemy. Sam autor powiela tu nie tylko schematy
przeciętnego dzieła, jakim był tamten obraz, ale wręcz kopiuje poszczególne
sceny. Powracają aktorzy, wątki, pojazdy… Długo można by wymieniać.
Jednocześnie Smith jeszcze mocniej wkracza na metafikcyjny grunt, pojawiając
się na ekranie jako on sam i żartując z własnej twórczości i zatrudniania
swojej nieszczególnie utalentowanej córki czy kolegów. O ile jednak żarty te
bawią, podobnie jak dowcipy z nowych trendów filmowych, Netflixa, najnowszych „Gwiezdnych
wojen”, filmów Marvela (zresztą pojawiają się tu Chris „WibraTHOR” Hemsworth i
Stan Lee) albo komiksów (cameo Roberta Kirkmana, twórcy „Żywych trupów”), o
tyle rozczarowuje to, czego Smith zawsze się wystrzegał – polityczna poprawność.
Twórca ten polityczny poprawnie nie był nigdy. Żartował
ze wszystkiego, od tematów wiary, przez rasizm, po zoofilię. Zmienił się, kiedy
na świat przyszła jego córka, serwując nam wtedy beznadziejny manifest ojcowskich
wzruszeń niczym z telenoweli, zatytułowany „Dziewczyna z Jersey”. I teraz robi dokładnie
to samo. Jeden z bohaterów okazuje się mieć córkę i zaczyna robić rzeczy, które
w ogóle do jego charakteru nie pasują. Przemiana nie przekonuje w najmniejszym
stopniu, a nawet próby żartowania z tego są miałkie, blade i nieśmieszne. Podobnie
jest z innymi tematami, jak tolerancja rasowa (kiedyś o rasizmie potrafił mówić
w sposób cięty i wulgarny, ale jakże trafny, teraz został powielający popularne
w świecie schematy kicz) czy przekonywanie do zdrowego trybu życia i wegetarianizmu
(z ust reżysera, który nadal promuje trawkę, jako coś nieszkodliwego, brzmi to
kuriozalnie). Byłoby to zjadliwe, gdyby Smith zachował odpowiedni balans, a nie
jednoznacznie rzucał nam frazesami w twarz, ale niestety.
Mimo to film się broni. Broni jako kolejne
pożegnanie z bohaterami i ich światem (wcześniej zrobił to pierwszym „Jayem i
Cichym Bobem”, a potem „Sprzedawcami 2”, a teraz zapowiada „Sprzedawców 3”,
których chętnie bym obejrzał, ale w powstanie których wątpię, skoro „Reboot”
nie zarobił nawet połowy tego, ile kosztował) i zarazem kontynuacja ich losów.
Film oferuje nam epilog do losów postaci z „W pogoni za Amy”, odkrywamy co
stało się z Lokim po „Dogmie” czy kto zatykał zamki gumą w „Sprzedawcach” itd.,
itd. W osobliwy sposób nawiązuje nawet do wspomnianej przeze mnie animacji (tam
bowiem Jay i Bob kupili RST Video, w którym w tym filmie mają swój sklep) czy
sprawia, że do tej pory niezwiązany z serią obraz „Zack i Miri kręcą porno”
zostaje włączony do uniwersum dzięki roli Justina Longa (podobnie, jak rola
żony Smitha Jennifer Schwalbach Smith w „Yoga Hosers” włączyła do niego „True
North Trilogy”). Nie jest to film spełniony, nie jest wyważony, brak mu balansu
i rozczarowuje na wielu polach, ale na równie wielu okazuje się znakomity. Potrafi
rozbawić, potrafi przypomnieć o dawnej świetności reżysera i budzi wiele
sentymentów. Szkoda, że Smith przestał się sprzedawać, bo mógłby zaserwować nam
jeszcze coś ciekawego. Wciąż jednak liczę, że powstanie trzecia część „Sprzedawców”,
na potrzeby której z aktorskiej emerytury ma wrócić Jeff Anderson,
niezapomniany Randall, ale jak to mówią, czas pokaże. Póki co, jeśli lubcie
stare filmy reżysera, obejrzyjcie „Reboot”, mimo wszystko warto.
Komentarze
Prześlij komentarz