W TYM MŁOCIE
TKWI SIŁA
Jeff Lemire to twórca który najlepiej czuje się w
obyczajowych historiach albo leniwej fantastyce skupionej bardziej na
postaciach, niż czymkolwiek innym. Jest jednak pewna seria superhero, która
wyszła spod jego ręki, a która autentycznie zachwyca. I jest nią oczywiście
„Czarny Młot”, cykl urzekający zarówno miłośników superbohaterskich komiksów,
którzy wyłapią wszystkie smaczki zostawione przez autora, jak i zupełnie nowych
odbiorców.
Kiedyś byli bohaterami. Bronili świata. Potem
zginęli, a przynajmniej tak się wydawało, bo w rzeczywistość utknęli w
pozaczasowym więzieniu, z którego nie mogli się wydostać, jeśli nie chcieli
doprowadzić do jeszcze większej tragedii. Teraz pojawia się szansa, córka
Czarnego Młota, która zdobyła moce ojca, ale… Bohaterowie znów tracą pamięć,
rzeczywistość się zmienia, a na dodatek
powraca Antybóg, który chce unicestwić wszystko, co istnieje. Czy herosom uda
się raz jeszcze powrócić i stawić czoła swojemu największemu wrogowi? A jeśli
tak, jakie będą konsekwencje tych wydarzeń?
„Czarny Młot” to wielki hołd Lemire’a dla
klasycznych historii superbohaterskich i jedna wielka zabawa motywami,
schematami, postaciami i całym medium opowieści graficznych w ogóle. Wcześniej
w podobny sposób do tematu podchodzili między innymi Alan Moore (najlepiej
widać to w serii „Top 10”) czy Mark Millar. Lemire nie zrobił tego lepiej niż
oni, ale za to doskonale wpisał się w ten schemat i zaserwował nam rewolucyjną opowieść
wypełnioną po brzegi autorskimi wizjami herosów i łotrów z Marvela i DC. Na jej
łamach odtworzył też wszystkie najważniejsze motywy klasycznych historii
obrazkowych z czasów Złotej i Srebrnej Ery, nie zapominając przy tym o
Współczesnej czy jak ktoś woli Mrocznej Erze, gdzie bohaterowie przezywają
kryzys tożsamości, a granica dobra i zła się zaciera pośród mrocznych wydarzeń.
Jednocześnie w uniwersum „Młota” Lemire stworzył
wiele pobocznych opowieści, które nie tylko miały rozbudować wymyślony świat,
ale przy okazji odwlec nieunikniony punkt kulminacyjny. Ten jednak osiągnięty
został w pierwszej części „Ery zagłady”, gdzie padły odpowiedzi na
najważniejsze pytania, a teraz wszystko zostaje doprowadzone do końca. Czy
ostatecznego? Nie, w tym uniwersum pozostaje mnóstwo opowieści do snucia, ale
jednocześnie można w tym miejscu zakończyć swoją przygodę z cyklem i będzie to
koniec satysfakcjonujący. Tylko kto chciałby ją kończyć, skoro komiksy Lemire’a
są takie świetne, a przy okazji serwują nam wiele emocji, zaskoczeń, znakomitej
akcji, klimatu i dobrze skrojonych bohaterów.
Do tego dochodzi dobra szata graficzna, czasem
specyficzna, czasem bardzo typowa, ale udana i pasująca do opowieści i świetne
wydanie. Jeśli więc szukacie dobrego, dojrzałego superhero, ocierającego się
jednocześnie o antyhero i bawiącego schematami gatunkowymi – i to o niebo
lepiej od mocno przereklamowanego „Invincible” przeciętnego scenarzysty, jakim
jest Robert Kirkman – koniecznie poszukajcie „Czarnego Młota” wśród komiksowych
nowości. To tylko cztery tomy głównej opowieści, a jaka jest ona satysfakcjonująca
i udana. W tym „Młocie” tkwi siła większa, niż w Mjolnirze Thora.
Komentarze
Prześlij komentarz