WYPRAWA
PO ARTEFAKTY
Ech jaki ten „Plunderer” jest dobry. Nie sądziłem,
że tak będzie, bo pierwszy tom był typowym komediowym bitewniakiem, może i
podlanym większą dawką mroku, ale jednak nie wyłamującym się ze schematów.
Potem jednak okazało się, że to o wiele bardzie złożona i fascynująca rzecz i…
Wciąż nią pozostaje, chociaż po raz kolejny przeszła przemianę. I właśnie takim
fascynującym, a przy okazji porywającym i urzekającym komiksem jest właśnie
tomik dziesiąty, który serwuje nam taką porcję przeżyć, że nie da się od niego
oderwać dopóki nie dobrniemy do ostatniej strony i tylko pozostaje wtedy
uczucie niedosytu.
Zmagania naszych bohaterów trwają. Tym razem
wszyscy wyruszają do stolicy, gdzie chcą odnaleźć brakujące artefakty. Nie mają
jednak pojęcia, co tam na nich czeka. Czyżby ci, których mieli za zmarłych
wciąż jeszcze żyją? Wszystko to prowadzi do wydarzeń, które będą miały
tragiczny finał…
Kto czytał „Bakumana”, mangę wnikającą bardzo
głęboko w biznes japońskiego komiksu, a shouneny w szczególności, doskonale
wie, jak to z mangami dla nastoletnich chłopców bywa. Wielu autorów chce iść
pod prąd, zaczyna więc tworzyć np. komedie, ale robi je tak, by mieć możliwość
zmiany w bitewniak, gdyby się nie sprzedawała. Bo właśnie bitewniaków oczekują
młodzi odbiory – jeśli spojrzycie na najważniejszego przedstawiciele shounenów,
czyli „Dragon Balla”, zobaczycie jak bardzo jest to wyraźne. „Plunderer”
zaczynał podobnie. Nie wiem, jaki był pierwotny zamysł autora, choć widać od
początku, że zaplanował on sobie konkretną fabułę, ale seria debiutowała jako
komedia pełna majteczkowych scen. Potem zaczęła się zmieniać i…
… W końcu stała się taka, jaką czytamy ją teraz.
Może nie do końca, bo przez kilka tomów autorów mocno skupiał się na budowaniu
wielopiętrowych często tajemnic, a te nieco już się wyczerpały, ale cała reszta
pozostała taka sama. A zatem „Plunderer” wciąż jest komedią i wciąż nie żałuje
nam widoku majteczek. Wciąż także jest bitewniakiem: dynamicznym i mrocznym,
przeznaczonym bardziej dla starszych nastolatków, niż ich młodszych kolegów. I
wciąż potrafi także wzruszyć, a to w shounenach nie zdarza się często.
Za to, jak na shounena przystało, jest bardzo
ładnie zilustrowany. Duża ilość czerni i rastrów, bogactwo detali, dynamika i
niesamowity klimat zmieniają „Plunderera” w znakomite dzieło, które ogląda się
tak samo, jak czyta – z wielką przyjemnością i ochotą na więcej. Jeśli jeszcze
go nie znacie, a cenicie mangi z tego
gatunku, poznajcie koniecznie, bo jest tego absolutnie wart.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz