W dzieciństwie i nastoletniości byłem wielkim fanem
„Dragon Balla” i to mi zostało po dziś dzień. Nie ważne, że czytałem lepsze
mangi, że oglądałem lepsze anime – „DB” pozostaje moją ulubioną serią i chętnie
do niej wracam. Przez lata marzyłem, by obejrzeć wszystkie filmy kinowe. Teraz,
w końcu mi się to udało i postanowiłem krótko przyjrzeć się im wszystkim. Na
początek na recenzencką tapetę biorę filmy z serii „Dragon Ball”, na nowo
odświeżające nam początki losów Son Gokū.
Pierwszy film z serii pt. „Shenron no Densetsu”
(wśród fanów znany jako „Legenda smoka” czy „Legenda Shenlonga”) powstał już w
roku 1986 i w nieco zmienionej wersji streszczał nam akcję mniej więcej
pierwszych trzech tomów, czyli od spotkania Gokū i Bulmy, do zaczęcia nauk u
Boskiego Miszcza. Wrogiem dla odmiany nie jest tu Pilaf, a niejaki Król Smakosz
zbierający kule. Całość produkcji zaś jest lekka, prosta, zabawna. Są tu walki,
jest akcja, dużo żartów… Typowe „Smocze kule” z początków istnienia opowieści.
I takie są też kolejne części, kontynuujące tę
opowieść. W drugim filmie, „Majin-jō no nemuri hime” („Śpiąca królewna”), Gokū
i Kuririn, trenując u Miszcza, dostają zadanie sprowadzenia jędrnej dziewuchy –
tytułowej królewny, która znajduje się w zamku samego Lucyfera. W wydarzenia te
wmieszają się oczywiście także inne postacie, a wszystko jak zawsze znajdzie swój
szczęśliwy finał.
Pierwszą serię filmów „DB” wieńczy natomiast
ostatnia część opowieści o młodości Gokū, „Makafushigi Dai-Bōken” („Wspaniała
mistyczna przygoda”), w której nasi bohaterowie biorą udział w turnieju walki
zorganizowanym przez cesarza Chaozu. Znane nam postacie zyskują tu nowe role, a
całość podszyta została nawet tematyką dworskich spisków. Produkcja ta,
podobnie jak poprzednie, nie jest kanoniczna ani z serialem, ani z manga, ale
jako alternatywna wersja „Smoczych kul” stanowi bardzo przyjemny kąsek dla
fanów.
Po tym filmie przez kilka lat twórcy skupili się na
produkcjach związanych z serią „Dragon Ball Z” i wydawało się, że opowieść o
młodzieńczych latach naszego małego Songo (jak niefortunnie przełożono imię tej
postaci w polskiej wersji anime) jest skończona. Ale w roku 1996 powstała
jeszcze jedna kinowa odsłona cyklu, o wiele dłuższa od poprzednich „Makafushigi
Dai-Bōken” („Ścieżka mocy”), która na nowo opowiadała wydarzenia z pierwszych
ośmiu tomów mangi, czyli od spotkania z Bulmą, po finał zmagań z alternatywną
wersją Armii Czerwonej Wstęgi. W odróżnieniu od poprzednich filmów, poprawiono
tu animację, a także nie pominięto scen erotycznych – kosztem niestety
niektórych wątków fabularnych. A wszystko to podano z sentymentalną nutą – w
końcu rzecz miała być ostatnim kinowym filmem ze świata „Smoczych kul” – i to
na tyle dobrze, że każdy fan, nawet jeśli znał tę opowieść na pamięć, będzie
nią usatysfakcjonowany.
Potem, w 1997, na rynek trafiła jeszcze jedna produkcja – telewizyjny film „Dragon Ball GT: Historia Gokū Jr.” (znany też w Polsce) – ale to już materiał na zupełnie inne rozważania. Natomiast wracając do filmów kinowych „DB”, w ramach podsumowania należałoby powiedzieć po prostu to, co wiedzą wszyscy fani: warto je obejrzeć. Nie jest to wielkie kino, ale ma swój oldschoolowy urok, wciąż bawi i dostarcza emocji, a co najważniejsze pozwala raz jeszcze przeżyć tamte wydarzenia i… Tak, widz przekonuje się, że przygody Son Gokū wcale się nie zestarzały, a nawet jeśli tak, to zrobiły to z godnością.
Komentarze
Prześlij komentarz