ŻEGNAJ,
FRANK
„Punisher Max” w wykonaniu Jasona Aarona, to
bodajże najlepsze dzieło, jakie wyszło spod ręki tego mocno przeciętnego,
przereklamowanego i niestety jedynie kopiującego pomysły innych scenarzysty.
Może dlatego, że tym razem skupił się na powielaniu tego, co było takie
genialne w runie Gartha Ennisa? Tak czy inaczej, jego „Puni”, choć nie tak
wyśmienity, jak ennisowska wersja, to nie tylko dobra kontynuacja, ale też i
znakomite zwieńczenie świetnej, dojrzałej, krwawej i brutalnej serii, która pokazała,
jaki naprawdę powinien być bohater z czaszką na piersi.
Po tym, jak Punisher musiał zmierzyć się z
Kingpinem i Bullseye’em, niemal stracił życie. Co gorsza, walka przypomniała mu
nie tylko o ostatnich chwilach jego rodziny, ale też i uświadomiła, co tak
naprawdę wtedy się wydarzyło i ile w tym było winy samego Franka. Teraz nasz
bohater przebywa w ciężkim stanie w szpitalu. Uwięziony, zmuszony zmagać się ze
wszystkim, co tworzyło jego mit i prawdą, której nie chciałby nigdy wyjawić,
musi przygotować się na starcie z Kingpinem. Problem w tym, że ten trzęsie już
całym Nowym Jorkiem, a co więcej na scenie pojawia się zabójcza Elektra. Czym
to wszystko się skończy? Kto wygra, a kto przegra? I, co najważniejsze, kto
zdoła przeżyć to, co nadciąga?
Jason Aaron nie jest pomysłowym scenarzystą. Każde
dzieło, które stworzył było kopią jakiegoś innego. Czasem pisarz brał na
warsztat dobre komiksy, czasem słabe. Z jego powielaniem też różnie było,
chociaż zdarzyło mu się stworzyć kilka udanych komiksów. Wszystkie z nich były
stricte rozrywkowe, żaden nie okazał się zawierać głębi czy przesłania. Ale
„Punisher Max” jest wyjątkiem ocierającym się o nieco wyższą rozrywkę, niż
przeciętne komiksy dla nastoletnich odbiorców. I nie chodzi tylko o to, że
całość jest tak krwawa, brutalna i wulgarna, że zaklasyfikowano ją do kategorii
18+.
Ennis w swoim runie, podobnie, jak Tarantino w
swoich filmach, wykorzystał krew, przemoc, przekleństwa i czarny humor do
zbudowania przejmującej opowieści o samotnym mścicielu, który nie jest wcale
lepszy od swoich ofiar. Ale my i tak go rozumiemy, popieramy, kibicujemy mu. Dodatkowo pod
litrami krwi zawarł też swoisty komentarz społeczny, bawił się ulubionymi
motywami i wątkami i sprawił, że Puni stał się przyziemny i mocno osadzany w
naszej rzeczywistości. Aaron kontynuuje to wszystko w dobrym stylu. Nie wiem
czy ma świadomość, że nie zdoła zrobić czegoś takiego, jak poprzednik, czy robi
to podświadomie, ale skupia się nie na wyższych wartościach, a ostrej, krwawej
zabawie i zaskoczeniach serwowanych, kiedy tylko może.
W konsekwencji w ręce fanów trafia mocny komiks dla
dorosłych. Bezkompromisowy, ostry, tylko rozrywkowy, ale jest to rozrywka
naprawdę dobra. I zwieńczona znakomitym finałem, który doskonale do niej
pasuje. Świetnie przy tym narysowana – prostota kreski Dillona i jego ponure z
miny męskie postacie plus stonowany, prosty kolor doskonale pasują do
„Punishera” – i tak samo dobrze wydana. Aż szkoda, że to już koniec. Z drugiej
strony wciąż jeszcze istnieją inne znakomite komiksy z tej serii, jak choćby
„Witaj w domu, Frank” i jego kontynuacja – obie napisane przez Ennisa – a także
„Untold Tales of Punisher Max” czy one-shoty, więc może jeszcze spotkamy się z
Frankiem.
Komentarze
Prześlij komentarz