Tom Gauld nie jest szczególnie znanym autorem na
polskim rynku. Do tej pory mogliśmy poznać jedynie jego „Mooncop”
i „Goliata”, ale dzięki temu mogliśmy przekonać się, jak doskonałe w swej
prostocie tworzy on komiks. I taki też jest niniejszy album, stanowiący nie
jedną zamkniętą opowieść a serię skeczy, czy może bardziej adekwatnie -
jednostronicowych dowcipów rysunkowych, które łączy jedno: naukowa tematyka.
Jak się domyślacie, o treści trudno jest w tym
wypadku mówić. „Instytut bombowych teorii” to bowiem nic innego, jak antologia humoru
w rysunkach. Ale i tak spróbujmy przyjrzeć się nieco bliżej temu, co tu
znajdziecie, by mieć konkretniejszy ogląd publikacji.
Z niniejszego tomiku dowiecie się jak wyglądają
kartki dla krewnych, którzy nic nie kumają i dlaczego niektóre gatunki chcą pozostać
nieodkryte. Zobaczycie grozę kichnięcia w pobliżu nanobota i proponowane
przybudówki dla międzynarodowej stacji kosmicznej. Przeżyjecie starcie
człowieka z maszyną i pikselozę. Poznacie aparaturę, której trzeba się strzec i
wspólne relacje Księżyca i pewnej komety. A wreszcie zanurzycie się w świat
klasyki literatury podanej w systemie dwójkowym i przekonacie się, jak w
przyszłości będzie wyglądał dojazd do pracy. A to, jak się oczywiście
domyślacie, jedynie wycinek z tego, co czeka na Was w niniejszej publikacji.
Tom Gauld to artysta minimalistyczny. Człowiek, który
swoje komiksy tworzy w skrajnie prosty sposób. Może nie jest to skrajność
opowieści graficznych Jana Mazura czy Jacka Świdzińskiego, którzy posunęli się
do tego, by swoich bohaterów i świat tworzyć, jak dziecko tworzy ludziki-patyczaki,
ale… Cóż, czasem ociera się i o tego typu grafik – i to wcale nie rzadko – ale ogólnie
rzecz biorąc jego ilustracje to niemal zawsze dwuwymiarowo ukazane, uproszczone
do maksimum, ale w sposób ukazujący sedno tematu.
I takie są te skeczy zamieszczone na stronach tego
tomiku. Gauld wszystkie z nich stworzył na potrzeby magazynu „New Scientist”. W
swej formie więc to satyryczne paski komiksowe, równie często złożone z kilku
kadrów, jak i jednej planszy, niczym typowy rysunkowy dowcip. Każdy z nich zaś
to satyryczne spojrzenie na wydarzenia ze świata nauki, samo życie naukowca i
pracę. To także polemika z fantastyką naukową – inaczej się nie dało – mająca w
sobie i lekkości, i głębię. Owszem, może nie wszystkie żarty są tak samo udane,
może nie zawsze przesłanie jest w punkt trafione, ale „Instytut bombowych
teorii” to dobra, inteligentna i nieszablonowa rozrywka dla miłośników komiksów.
Dlatego zachęcam Was do jego poznania. To niewielka pozycja, niepozorna, a jednak bardzo satysfakcjonująca. A skoro się ukazała, daje nadzieję, że na polskim rynku zagoszczą też inne dzieła Gaulda, jak np. „The Gigantic Robot” czy „You're All Just Jealous of my Jetpack”.
Komentarze
Prześlij komentarz