Ten serial jest jak jedna z jego bohaterek: niby mamy rok 2015, ale umysłowo rzecz zatrzymała się w połowie lat 90. XX wieku. Jednych z miejsca to kupi – mnie kupiło – innych odrzuci, bo „Królowe krzyku” to taki twór, który albo się kocha, albo nienawidzi. Dziecko teen slash movies i komedii młodzieżowych sprzed dwóch dekad. Odpowiedź na pytanie „co by było gdyby Śmiertelne zauroczenie nakręcono w dobie popularności Krzyku”. Cukierkowa dziewczyńska komedia w stylu „Clueless: Słodkie zmartwienia” i „Wrednych dziewczyn”, połączona z takimi wypełnionymi fizjologiczno-sprośnym humorem filmami dla nastoletnich chłopaków, jak „Zemsta frajerów” czy „Cała ona” i wrzucona na plan „Koszmaru ostatniego lata”. Słodka, brutalna, żenująca, a jednocześnie niegłupia i pomysłowa. Ale nic w tym dziwnego, skoro za jej powstaniem stoją twórcy „American Horror Story”.
W roku 1995 dochodzi do tragedii. Studentka, która nawet
nie wiedziała, że jest w ciąży, rodzi dziecko. Nim koleżanki mogą wymyślić, co
zrobić z tą sytuacją, dziewczyna wykrwawia się i umiera.
Dokładnie dwadzieścia lat później w tym samym miejscu
(w Wallace University) pragnąca popularności szkolna piękność Chanel Oberlin i
jej przyjaciółki stają w obliczu nie lada problemu. Nie dość, że pani dziekan wypowiada
swoistą wojnę im bractwu Kappa Kappa Tau, to jeszcze w szkole zaczyna źle się dziać.
Tajemnicza postać w stroju czerwonego diabła po kolei wykańcza uczniów. Dlaczego
to robi? Tego wszyscy na swój sposób chcą się dowiedzieć. Uwięzieni w szkole z
powodu trwającego śledztwa, muszą odkryć czy obecne wydarzenia mają jakiś związek
ze śmiercią studentki sprzed dwóch dekad i… przeżyć!
W roku 2009 Ryan Murphy, Brad Falchuk i Ian Brennan
stworzyli serial „Glee”. Chcąc odpocząć od jego cukierkowej, komediowej formy
dwa lata później pierwsi dwaj z nich stworzyli mroczny, brutalny i przesycony
seksem i homoertoyzmem postmodernistyczny serial grozy „American Horror Story”.
Tuż po zakończeniu „Glee”, a gdzieś miedzy czwartym i piątym sezonem „AHS” cała
trójka porwała się na jeszcze jeden projekt, który śmiało można uznać za
połączenie estetyk obu produkcji. I tak oto na rynek trafiły „Królowe krzyku” –
kolejny postmodernistyczny straszak, tym razem estetycznie tkwiący mocno w
latach 90. XX wieku, a w szczególności w filmach młodzieżowych z tamtego
okresu.
Oczywiście największą inspiracją dla twórców były
horrory, a dokładniej gatunek slashera, który – inspirowany wcześniejszymi
horrorami psychologicznymi („Psychoza”) i włoskim giallo (horrorem detektywistycznym)
– narodził się w 1978 roku, by do połowy lat 80., przeżywać swoją złotą erę. Potem
gatunek zszedł na dalszy plan, ale swój renesans przeżył w 1996 wraz z
powstaniem „Krzyku”. Wtedy to też zmieniły się nieco gatunkowe prawidła, a same
filmy tego typu zaczęto określać mianem postmodernistycznych slasherów bądź też
teen slash movie. I właśnie „Krzykowi”, a także takim jego naśladowcom, jak „Koszmar
minionego lata” „Królowe krzyku” zawdzięczają najwięcej.
Serial Murphy’ego, Falchuka i Brennana to, jak i „Krzyk”, samoświadomy, metafikcyjny horror / thriller, który stanowi pastisz gatunku. Weźcie już sam tytuł – to określenie ikonicznych aktorek występujących w horrorach, a jedne z największych królowych krzyku w dziejach, to m.in. Jamie Lee Curtis i Heather Langenkamp (obie mają swój udział w tej produkcji), a ze współczesnych gwiazd to chociażby występująca tutaj w roli głównej Emma Roberts. Tytuły odcinków też stanowią odwołania do klasyki („Chainsaw”, „Ghost Stories” czy "The Final Girl(s)" – to ostatnie to określenie bohaterki, która dotrwa do finału i pokona mordercę). A całość nawet wygląda, jakby została nakręcona w latach 90., od oświetlenia, przez konkretne ujęcia, po grę aktorską (przerysowaną, ale idealnie tu pasującą). Ale tamten okres to czas kolorowych komedii dla dziewczyn i wulgarnych, pełnych seksu produkcji dla chłopaków, więc i to tutaj jest. Brzmi dziwnie? To dodajcie jeszcze do tego sceny rodem ze „Strasznego filmu” (czarnoskóre aktorki zachowują się tu, jak Brenda znana z tej parodii) i żarty ze współczesnych trendów (scena z pisanie posta na Facebooka gdy morderca cię atakuje to dobra satyra na obecne pokolenie, ale też i odniesienie do śmierci Justina Biebera w „Zoolanderze 2”, a cały drugi sezon to parodia romantycznych seriali medycznych). Ale wszystko to do siebie pasuje, dobrze ze sobą współgra i dostarcza świetnych przeżyć. O ile lubi się takie klimaty.
Nie wszystko wyszło tu idealnie, ale „Królowe
krzyku” to bardzo dobry serial. Do pośmiania się, do wciągnięcia (zagadka jest intrygująca,
klimat udany, a każdy bohater ma coś na sumieniu) i do sentymentalnego
odczuwania. W skrócie: świetne połączenie celowego kiczu i slashera. Dla koneserów,
choć i niejednego laika może to kupić. A po wszystkim pozostaje mieć nadzieję,
że w końcu doczekamy się też trzeciego sezonu.
Komentarze
Prześlij komentarz