Daredevil (Frank Miller), tom 4 - Frank Miller, Bill Mantlo, Denny O’Neil, John Buscema, David Mazzucchelli, John Romita Jr.

PONOWNE NARODZINY DAREDEVILA


Frank Miller pisaniem „Daredevila” zajął się w latach osiemdziesiątych, po krótkiej pracy w roli rysownika tej serii i od razu ją zrewolucjonizował. Jego mroczne, pełne powagi i ocierające się o ważkie tematy scenariusze, klimat rodem z groszowych powieści noir i pełnokrwiste postacie sprawiły, że ten niemal nieznany nikomu komiksiarz nagle stał się wielką gwiazdą, a upadający tytuł, jakim był wówczas „Daredevil”, stał się hitem. Potem, w roku 1983 Miller porzucił pracę nad serią, ale nie na zawsze. Powrócił do niej bowiem w roku 1985, a potem w 1986, by raz jeszcze opowiedzieć o przygodach Śmiałka i stworzył wówczas najlepszy komiks o tym bohaterze i jedno z najwybitniejszy dzieł w swojej karierze – fabułę „Daredevil: Odrodzony”. A potem wracał jeszcze kilka razy, choćby po to by na nowo opowiedzieć o początkach niewidomego herosa w genialnej miniserii „Daredevil: The Man Without Fear”. I właśnie te komiksy – a także kilka bonusów – znajdziecie w tym tomie, wieńczącym kolekcję „DD” Franka Millera.

 

Pierwsza główna opowieść tego tomu to wspomniany już „Odrodzony” i od niej zaczynam. To tu Karen Page, dawna ukochana i sekretarka Matta, a obecnie aktorka porno i narkomanka, sprzedaje tożsamość Daredevila Kingpinowi za działkę narkotyków. Od tej chwili boss nowojorskiego półświatka zaczyna rujnować życie Matta krok po kroku. Oskarża go o branie łapówek, wrabia w morderstwo, pozbawia pieniędzy, pracy, domu a wreszcie topi żywcem w zatoce. Koniec? Bynajmniej. Doprowadzony do szaleństwa Daredevil zaczyna wendettę...

 

7. miejsce na liście komiksów wszech czasów, masa nagród, najlepszy komiks o Daredevilu... To właśnie rzeczy, które można powiedzieć o „Odrodzonym", który do Polski po raz pierwszy w marach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”, gdzie brakowało wówczas jednego, poprzedzającego główne wydarzenia zeszytu. Historia ta w oryginale pojawiła się w USA w pamiętnym roku 1986, kiedy to takie tytuły, jak „Strażnicy”, „Powrót Mrocznego Rycerza” czy „Superman: Człowiek ze Stali” rewolucjonizowały przemysł opowieści graficznych i wynosiły je na nieznane dotąd wyżyny, zarezerwowane dla dzieł ambitnych i dojrzałych. I „Odrodzony” był jednym z owych reformatorów i po dziś dzień stanowi wzór opowieści o Śmiałku, z którym porównywane są wszystkie podobne dzieła.

 

Scenariusz Millera to może nie genialna perełka pokroju „Powrotu Mrocznego Rycerza”, ale rzecz naprawdę znakomita. Rewelacyjna. Co prawda nie do końca przekonuje tu szybki postęp szaleństwa Matta, a tym bardziej jego otrząśnięcie się z niego, ale to Miller uzupełniał potem komiksami znanymi z poprzedniego tomu „Daredevila”. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak psychologia, atmosfera osaczenia i masa emocji to plusy, które sprawiają, że „Odrodzony" to wielki komiks o zemście i odkupieniu, czyli o tym, o czym Miller pisał od zawsze i co od zawsze wychodziło mu najlepiej.

 


Rysunki Mazucchelliego („Batman: Rok pierwszy") to także kawał dobrej roboty, choć nie wszyscy mogą być do nich przekonani. Szczególnie, że ten ambitny artysta wielokrotnie eksperymentuje ze stylem i zmienia go na kolejnych planszach. Nie jest to styl łatwy, szczególnie jeśli ocenia się całe plansze, a nie poszczególne kadry, ale jak najbardziej znakomity i satysfakcjonujący, choć im bliżej końca, tym bardziej proste i abstrakcyjne stają się ilustracje. Do tego dochodzi dobry kolor, klasyczny i pasujący do stylu, choć nie tak, jak w „Roku pierwszym”, gdzie ocierał się o prawdziwe mistrzostwo.

 

Oczywiście omawiając ten komiks nie można nie wspomnieć, jak rewolucyjne było to dzieło. Jego inność widać już od początku, mrocznego, ponurego, dojrzałego, poważnego... Miller zrezygnował całkiem z humoru, dając znać, jak poważny mamy komiks i jak mamy go traktować. A nie da inaczej, bo pełno w nim scen mocnych, szokujących wręcz. Scen, których czytelnik nigdy nie zapomni, jak ta, gdy Ben jest rugany przez szefa, w tle trwa szaleństwo pracy nad nowym numerem gazety, a on przez telefon słucha, jak duszony jest człowiek, który chciał mu wystawić Kingpina. Albo scena z odcinaniem powieszonej ukochanej i walką w domu Bena. Cuda, perełki, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci i do których wracać będziemy stale.

 

Drugim głównym komiksem tego tomu jest „The Man Without Fear”, miniseria stworzona siedem lat później i będąca ostatnim dziełem Millera z Daredevilem. Ostatnim, ale na pewno nie najgorszym – a dokładniej tak genialnym w swej prostocie, że znalazła się na liście 100 najlepszych komiksów w dziejach wg magazynu „Wizard” (gdzie trafiły tylko cztery komiksy o DD – w tym Millera).

 


Jeśli chodzi o treść, to mamy tu powrót do najwcześniejszych lat Śmiałka. Młody Matt Murdoch to dzieciak wychowujący się w Hell’s Kitchen, owianym złą sławą zakątka Manhattanu. Jest dzieckiem jakich wiele, synem boksera, który ma powiązania z gangsterami, ale wiedzie nudne życie. Przynajmniej do dnia, gdy ratując staruszka przed potrąceniem, zostaje oblany przewożonymi przez ciężarówkę chemikaliami. Traci wówczas wzrok, ale wyostrzają się wszystkie jego pozostałe zmysły. Kiedy więc ojciec ginie za nie przegranie walki, Matt postanawia nie tylko spełnić jego życzenie, by zostać porządnym, wykształconym człowiekiem, ale i wykorzystać nowo nabyte zdolności do pomszczenia rodzica. W dzień uczy się by stać się prawnikiem, nocami zakłada maskę i spuszcza łomot złoczyńcom. Wtedy w jego życiu pojawia się niebezpieczna i prowokacyjna Elektra, która zmienia wszystko. Ale czy spotkanie z nią, pchnie Matta na nową ścieżkę, czy wręcz przeciwnie?

 

Zadajmy sobie proste pytanie „co może być ciekawego w komiksie o przygodach ślepego superbohatera"? Na dodatek takiego, bardzo logicznie ubierającego się w jaskrawy czerwony kostium, którego absolutnie nie widać, gdy skrada się zaułkami za wrogiem? Czym może taka historia zaciekawić? Co wartościowego zaoferować, skoro już sam pomysł wydaje się śmieszny? Ale wystarczy spojrzeć na nazwiska twórców albumu – Miller i Romita Jr. („Amazing Spider-Man", „Kick Ass”) by nie tyle wyzbyć się wątpliwości, ile zadać sobie inne pytanie: co znakomitego wycisnęli z tak słabego tematu ci artyści?

 

A wycisnęli sporo. Mnóstwo wręcz. „The Man Without Fear" to historia prezentująca na nowo początki Daredevila. Dowiadujemy się z niej jak Matt Murdock stracił wzrok, jak narobił sobie wrogów i jak poznał Elektrę, swą ukochaną. Ale Frank Miller nie byłby sobą, gdyby zrobił jedynie tak prosty komiks. „Daredevil" jaki wyszedł spod jego ręki to postać naprawdę z krwi i kości. Postać wątpiąca, załamana i po prostu realna. A główny wątek fabularny stanowi idealną kanwę pod ową postać skrojoną. Wątek zemsty, wątek człowieka niepotrafiącego poradzić sobie z uczuciem niesprawiedliwości, chcącego tylko pomścić wyrządzone mu krzywdy i zaczynającego w pewnym momencie rozumieć, co tak naprawdę oznaczają hasła „zemsta" i „sprawiedliwość”, a co więcej do czego oba prowadzą. Wszystko to składa się na brudną i wzruszającą historię o ludzkiej wytrwałości i błędach, za które nigdy chyba nie znajdziemy odkupienia. Bo czasem grzech odpuścić możemy sobie jedynie my sami, ale niekiedy jest to niemożliwe.

 


A rzecz wieńczą jak zwykle znakomite ilustracje Johna Romity Jr. Artysty, który zaczynał powielając style klasycznych twórców. Potem wykształcił własną, charakterystyczną kreskę, która na początku mnie zawiodła, ale potem kupiła na całego i teraz jestem wielkim miłośnikiem jego rysunków. I właśnie rysunki, które kocham, uzupełnione o prosty, ale udany kolor, znajdziecie w tym tomie. Nieskomplikowane, ale dynamiczne, z charakterystycznym cieniowaniem przy użyciu kresek, świetnie oddają klimat albumu i wpadają w oko.

 

W skrócie: polecam, bo rzadko zdarza się tak rewelacyjny komiks z gatunku superhero. Album nie tylko godnie wieńczy kolekcję „Daredevila” Franka Millera (do której należałoby zaliczyć także album „Elektra Assassin”), ale i tak doskonały, że wart polecenia każdemu. Dodatkowo uzupełniają go dwa zeszyty „Spectacular Spider-Man” z 1979, a na tych, którzy mieli dotąd okazję czytać „The Man Without Fear” jedynie w wersji od TM-Semic (potem ukazało się wznowienie w kolekcji „Superbohaterowie Marvela”) czeka tu wiele pominiętych wówczas plansz, a także wreszcie dobry przekład.

 

Kto więc kocha komiksy niech sięgnie po ten tom, jak i całą serię. „Daredevil,tom 4” to rzecz, która powinna znaleźć się na półce każdego miłośnika opowieści obrazkowych. Pełna satyry, zaangażowana, ważka, mocna, ambitna, psychologicznie frapująca… Długo można by wymieniać, ale po co. Najlepiej sięgnąć i przeczytać samemu. A potem wracać raz po raz, bo to komiksy, o których się nie zapomina.

Komentarze