MAKSYMALNE
KLONOWANIE
Marvel zapowiedział właśnie powstanie nowej „Sagi
klonów”, piątej już z kolei i drugiej przeznaczonej dla Spider-Mana ze świata
„Ultimate”. Pojawiła się więc dobra okazja by przyjrzeć się poprzednim
opowieściom z tej serii i ich losom. Nie pod względem fabularnym (choć jeśli
będziecie mili ochotę, przygotuję i taki przekrojowy tekst), ale bardziej
wydawniczym, przybliżając czym pierwotnie miały być zanim stały się tym, czym
się stały.
ORYGINALNA SAGA KLONÓW
Pierwsza „Saga klonów” pojawiła się w 1975 roku,
kiedy wydawcy zażądali by Gerry Conway, scenarzysta, który dwa lata wcześniej
zabił na stronach „The Amazing Spider-Man” #121 Gwen Stacy, przywrócił ją. Fani, którzy dotąd –
kolokwialnie mówiąc – mieli ją gdzieś, nagle wpadli we wściekłość i Marvel w
końcu musiał odzyskać dla serii ukochaną Patera Parkera. Conway jednak, zamiast
ożywiać ją, zaprezentował nam jej klona, a nawet poszedł dalej: sklonował
Petera, zmuszając go do konfrontacji z drugą wersją samego siebie. To
doprowadziło do chwilowego wahania Petera czy jednak jest prawdziwym sobą, czy
może klonem. Ostatecznie kwestię tę rozstrzygnięto zaraz potem i nikt nie
sądził, że kiedyś powróci. I tylko od czasu do czasu twórcy podejmowali temat,
a to serwując nam postać Carriona – nieudanego klona Jackala – a to
przywracając Gwen w trakcie „Revolutionary Wars”, ale były to nieistotne,
jednorazowe incydenty.
DRUGA SAGA KLONÓW
Na dobre do klonów postanowiono wrócić, kiedy
zbliżała się premiera 400 zeszytu serii „Amazing Spider-Man”. Redaktor Mark
Bernardo dostał z góry rozkaz stworzenia opowieści w stylu „Śmierci Supermana”
z konkurencyjnego DC Comics (swoją drogą to właśnie śmierć Gwen Stacy, łamiąc
niepisane prawo o nieuśmiercaniu istotnych bohaterach, pozwoliła po latach
zaistnieć tej historii). Jednocześnie chciano zrobić coś monumentalnego, co
powtórzyłoby zarówno sukces marvelowskiego eventu „X-Men: Era Apocalypse’a”,
jak i dc-owskiego „Batman: Knightfall”, czyli opowieści rozpisanych na wiele
zeszytów wielu serii. Scenarzysta Terry Kavanagh wpadł na pomysł, by wrócić do
tematu klona Petera, ale nikomu się on nie spodobał. Na szczęście (lub
nieszczęście) J.M. DeMatteis, twórca „Ostatnich łowów Kravena”, dostrzegł
potencjał tej opowieści i chociaż Tom DeFalco odrzucił ideę, wkrótce sam musiał
przyznać, że może coś z tego być. I się zaczęło.
Pierwszy pomysł na „Sagę klonów” był taki, by
wystartować ją na kilka numerów przed 400., rozpisać na parę serii i zakończyć
w tym jubileuszowym zeszycie. Fabuła w skrócie była prosta: powraca Ben, klon
Petera, na pewien czas zostaje drugim pająkiem, by w końcu w czterechsetnym
„Amazing Spider-Manie” okazało się, że tak naprawdę klonem jest Peter. Ben zaś
prawdziwym Parkerem, który w końcu wraca do swej roli. Potem, na pewien czas,
tak jak to było w „Erze Apocalypse’a”, wszystkie serie ze Spiderem miały
zmienić tytuły na powiązane z Benem, a wreszcie wrócić do normy, gdy zostanie
on zwyczajowym Pająkiem. Wydawca jednak przekonał się, że opowieść się
sprzedaje i chciał ciągnąc ja, jak najdłużej. Plan przerodził się więc w taki,
by dorzucić klonów, rozwinąć wątki, rozbudować całość… I przesadził. Twórcy,
którzy nie bardzo wiedzieli co z tym zrobić, brnęli dalej, aż w końcu sprzedaż
zaczęła spadać. Autorom, jak i samym fanom nie podobało się, że Ben ma okazać
się prawdziwym Peterem, więc w końcu trzeba było zająć się i tą sprawą.
Decyzję, że stary Parker wróci jako główny bohater (bo w pewnym momencie w
ogóle zniknął z łam serii), podjęto jeszcze zanim Scarlet Spider na dobre
zapanował jako jeden, jedyny Pająk. Wszystko zaś skończyło się ostatecznie na
ponad 170 numerach (wliczając w to takie publikacje, jak żartobliwe „Spider-Man:
101 Ways to End the Clone Saga”), po których zostało wiele pytań, niejasności i
sprzeczności. Wszystko ostatecznie spróbowano poukładać w zeszycie „Spider-Man:
The Osborn Journal”, ale sens całości się pogubił, a „Clone Saga” stała się
symbolem kiczu, tandety i swoistym kamieniem u szyi Marvela. Czymś, do czego
nie powinno się wracać. A jednak. Potem klony coraz pojawiały się w różnych
opowieściach, ale „Saga klonów” wydawał się martwa. Do czasu.
ULTIMATE CLONE SAGA I DALEJ
Jako pierwszy wrócił do niej Brian Michael Bendis.
Kiedy zaczynał pisanie serii „Ultimate Spider-Man”, zapowiedział, że nie będzie
tu żadnych „symbiontów z kosmosu ani klonów”, ale dość szybko złamał swoje
postanowienie. Ostatecznie jednak do tematu klonowania wrócił dopiero z okazji
setnego zeszytu serii, kiedy to w zaledwie dziewięciu numerach zrobił
najbardziej szaloną i wypełnioną smaczkami opowieść z „USM”. Do tego zabawił się
samymi klonami, serwując nam takie pomysły, jak to, że Jessica Drew to tak
naprawdę żeński klon Petera. Potem do tematu wrócił jeszcze Dan Slott serwując
nam wydany po polsku „Spisek klonów” i na tym temat wydawał się skończony. Ale
teraz Marvelk zapowiada na kwiecień kontynuację wątku klonów w świecie Milesa
Moralesa, który zaczął się w numerach 17-18 jego własnej serii i co z tego
wyjdzie, nie wiadomo, ale jedno jest pewne: każdy fan, nawet ten mający dość
„Clone Sagi”, z ochotą sprawdzi, co opowieść będzie miała do zaoferowania.
Zabawy na miarę fabuły Bendisa bym się nie spodziewał, bo i seria, po tym jak
opuścił jej pokład, nie prezentuje już takiego poziomu, ale kto wie, może
twórcy mają jakiś dobry pomysł i jeszcze nas zaskoczą? Czas pokaże.
Komentarze
Prześlij komentarz