Dragon Ball Super #68: Granolah, The Survivor – Akira Toriyama, Toyotarou

OCALAŁY GRANOLA

 

Poprzedni rozdział „Dragon Balla Super” dopiero zaczął nas wprowadzać w sagę „Ocalałego Granoli”, kończąc wpierw wątki z poprzedniej opowieści. Już wtedy jednak dało się powiedzieć, że to będzie dobra historia. Teraz, kiedy wydarzenia w końcu nabierają tempa, wreszcie z pełnym przekonaniem mogę rzez, że warto było na tę story arc czekać, bo Toriyama chyba wreszcie naprawdę odzyskał to, co sprawiało, że klasyczne „Smocze kule” były tak znakomite.

 

Kiedy spełniająca życzenia rybka cierpi na bezsenność… może to nic nie oznaczać. Ale równie dobrze może oznaczać coś wielkiego i strasznego. Gokū i Vegeta, którzy ćwiczą na planecie Piwusa nie wiedzą jeszcze, co na nich czeka…

Tymczasem łowca nagród Granola wykonuje kolejną misję. Wciąż jednak nie może zapomnieć o koszmarze, jaki go spotkał – masakrze dokonanej przez Saiyan na zlecenie Frizera, której nie może pomścić bo ani Saiyanie, ani Frizer już nie żyją. Co się jednak stanie, gdy Granola dowie się, że jednak ten, który stał za rzezią żyje? I jaki cel w poinformowaniu o tym ma jego pracodawca?

 

Cały „Dragon Ball Super” to, chyba śmiało można tak rzecz, powtórka z rozrywki. Pierwsza jego saga, czyli „Bitwa bogów”, stanowiła powtórkę z pierwszego starcia Gokū z Piccolo (który też był przecież na swój sposób boski, jako cząstka ziemskiego boga). „Zmartwychwstanie ‘F’” było niczym innym, jak kopią „Sagi Frizera”. Potem mieliśmy kolejny turniej sztuk walki, po nim powtórkę z losów Trunksa z przyszłości, a wreszcie kolejny turniej, bardziej epicki, ale nadal taki sam, jak inne turnieje, z bardziej niż większość z nich oczywistym zakończeniem. Potem mieliśmy okazję powrócić do tematu Broly’ego, znanego z dawnych dragonballowych filmów, a po nim czekała nas „Saga Więźnia Galaktycznego Patrolu” – pierwsza oryginalna, ale niestety nie powalająca na kolana. Wszystko przez to, że Toriyama zatracił już zdolność tworzenia fascynujących przeciwników, a na tym opiera się połowa sukcesu bitewniaków.

 


Ale historia Granoli to powrót Toriego do tego, za co go kochaliśmy. Dobrze zaprojektowane nowe postacie, dobry klimat (przypominający m.in. „Sagę Frizera”, ale dzięki humorowi – zasługa Jaco! – dobrze się broniący) i konkretna akcja dają nam dobrą opowieść. I taką dobrą opowieścią jest ten rozdział. Tu bowiem, to co stare, łączy się z tym, co nowe. Wraca część dawnej jakości, mniej jest powtórek, za to dużo lekkości i humoru, co stanowiło zawsze siłę mang Toriyamy. Do tego mamy sporo dynamizmu i tradycyjnie świetne rysunki Toyotarou, który zachowując styl mistrza, uzupełnił go o to, czego leniwy przecież Toriyama (czego nigdy nie krył), unikał – detale, bardzo zagęszczone kadry i więcej efektów, z rastrami włącznie.

 

I chyba dodawać już nic nie muszę. Fani „Dragon Balla” powinni poznać tę opowieść, bo jest tego warta i daje nadzieję, że seria „Super” nie tylko szybko się nie skończy, ale i – a może przede wszystkim – da nam to, za co tak bardzo kochaliśmy stare „DB”, a czego w nowych tomach nieco brakowało. Nieważne jednak jak będzie, sam fakt, że Toriyama wrócił do „Smoczych kul” po latach cieszy, bo nawet w najsłabszych momentach, seria nigdy nie zeszła poniżej pewnego, bardzo dobrego poziomu, który bawi lepiej, niż większość bitewniaków dostępnych na rynku.

Komentarze