Jest zima, za oknem niedawno pojawiło się nawet
trochę śniegu, co w Polsce zdarza się niestety coraz rzadziej, a zatem nadszedł
czas, żeby pojawiła się kolejna porcja komiksów utrzymanych w tym klimacie.
Jednym z nich jest świetny, klasyczny album „Daltonowie i zamieć”, który jak
zawsze bawi i zapewnia inteligentną rozrywkę czytelnikom w każdym wieku. Ale
czego innego spodziewać się po komiksie napisanym przez René Goscinnego?
Kowboj i śnieg? A nawet zamieć śnieżna? Jeśli rzecz
dotyczy Lucky Luke’a, to jak najbardziej prawdopodobne!
Daltonowie znów uciekli i znów trzeba ich ścigać.
Rzecz w tym, że tym razem zdecydowali się udać do mroźnej Kanady, gdzie
zamierzają wzbogacić się… nie na poszukiwaniu złota, ale na okradaniu jego
poszukiwaczy. Nie mają jednak jeszcze pojęcia, jak specyficzne to miejsce i co
tam na nich czeka. Tym razem Lucky Luke może nie być wcale potrzebny by
schwytać przestępców…
Kiedy byłem dzieckiem, czytałem mnóstwo komiksów, w
szczególności tych disnejowskich. Z nich jednak zawsze najbardziej czekałem na
te sezonowe, kiedy atmosfera panująca w domu czy na dworze mogła korespondować
z tym, co działo się na stronach, dzięki czemu mogłem jeszcze intensywniej
odczuć lekturę. Z owych sezonowych komiksów, których obecnie jest niestety
coraz mniej (pamiętacie czasy świątecznych wydań „Kaczora Donalda”, kiedy to
przez kilka numerów mieliśmy zimowo-gwiazdkowe opowieści?), zawsze najbardziej
lubiłem halloweenowe (z racji mojej fascynacji horrorami już od najmłodszych lat)
i świąteczne (jako, że uwielbiałem Boże Narodzenie i zimę w ogóle). A najnowszy
„Lukcy Lyke” w pewnym sensie przypomniał mi o tamtych czasach.
Nie jest to historia gwiazdkowa, ale swój
śnieżno-zimowy klimat posiada. Ale posiada także wszystko to, co „Lucky Luke”
powinien. Co to oznacza, nie muszę mówić nikomu, kto miał z serią do czynienia.
Kto nie miał, powinien wiedzieć, że to przede wszystkim nie western – więc
doskonale bawić się będą ci, którzy opowieści o Dzikim Zachodzie zwyczajnie nie
trawią – a opowieść komediowa dla całej rodziny. Jest więc dużo akcji, przygód
i dowcipów, a jako familijne dzieło całość sprawdza się wprost doskonale,
zapewniając obowiązkowe przesłanie. Ale i miłośnicy westernów znajdą tu coś dla
siebie, bo autorzy starają się bawić schematami gatunku, ośmieszać je, a przy
okazji w przystępny sposób oferować nam wiedzę na temat tamtych czasów.
Do tego mamy tradycyjnie świetne ilustracje
Morrisa, które z miejsca wpadają w oko i świetne wydanie. Wszystko to razem
wzięte daje nam kawał wyśmienitego, ponadczasowego komiksu, który czyta się
znakomicie niezależnie od wieku. Ja ze swej strony polecam gorąco, bo to
klasyka i klasa sama w sobie.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz