Lucky Luke #22: Daltonowie i zamieć - Morris, René Goscinny

KOWBOJ W ŚNIEGU

 

Jest zima, za oknem niedawno pojawiło się nawet trochę śniegu, co w Polsce zdarza się niestety coraz rzadziej, a zatem nadszedł czas, żeby pojawiła się kolejna porcja komiksów utrzymanych w tym klimacie. Jednym z nich jest świetny, klasyczny album „Daltonowie i zamieć”, który jak zawsze bawi i zapewnia inteligentną rozrywkę czytelnikom w każdym wieku. Ale czego innego spodziewać się po komiksie napisanym przez René Goscinnego?

 

Kowboj i śnieg? A nawet zamieć śnieżna? Jeśli rzecz dotyczy Lucky Luke’a, to jak najbardziej prawdopodobne!

Daltonowie znów uciekli i znów trzeba ich ścigać. Rzecz w tym, że tym razem zdecydowali się udać do mroźnej Kanady, gdzie zamierzają wzbogacić się… nie na poszukiwaniu złota, ale na okradaniu jego poszukiwaczy. Nie mają jednak jeszcze pojęcia, jak specyficzne to miejsce i co tam na nich czeka. Tym razem Lucky Luke może nie być wcale potrzebny by schwytać przestępców…

 

Kiedy byłem dzieckiem, czytałem mnóstwo komiksów, w szczególności tych disnejowskich. Z nich jednak zawsze najbardziej czekałem na te sezonowe, kiedy atmosfera panująca w domu czy na dworze mogła korespondować z tym, co działo się na stronach, dzięki czemu mogłem jeszcze intensywniej odczuć lekturę. Z owych sezonowych komiksów, których obecnie jest niestety coraz mniej (pamiętacie czasy świątecznych wydań „Kaczora Donalda”, kiedy to przez kilka numerów mieliśmy zimowo-gwiazdkowe opowieści?), zawsze najbardziej lubiłem halloweenowe (z racji mojej fascynacji horrorami już od najmłodszych lat) i świąteczne (jako, że uwielbiałem Boże Narodzenie i zimę w ogóle). A najnowszy „Lukcy Lyke” w pewnym sensie przypomniał mi o tamtych czasach.

 


Nie jest to historia gwiazdkowa, ale swój śnieżno-zimowy klimat posiada. Ale posiada także wszystko to, co „Lucky Luke” powinien. Co to oznacza, nie muszę mówić nikomu, kto miał z serią do czynienia. Kto nie miał, powinien wiedzieć, że to przede wszystkim nie western – więc doskonale bawić się będą ci, którzy opowieści o Dzikim Zachodzie zwyczajnie nie trawią – a opowieść komediowa dla całej rodziny. Jest więc dużo akcji, przygód i dowcipów, a jako familijne dzieło całość sprawdza się wprost doskonale, zapewniając obowiązkowe przesłanie. Ale i miłośnicy westernów znajdą tu coś dla siebie, bo autorzy starają się bawić schematami gatunku, ośmieszać je, a przy okazji w przystępny sposób oferować nam wiedzę na temat tamtych czasów.

 

Do tego mamy tradycyjnie świetne ilustracje Morrisa, które z miejsca wpadają w oko i świetne wydanie. Wszystko to razem wzięte daje nam kawał wyśmienitego, ponadczasowego komiksu, który czyta się znakomicie niezależnie od wieku. Ja ze swej strony polecam gorąco, bo to klasyka i klasa sama w sobie.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze