Dragon Ball Super #69: The Evolution of Planet Cereal – Akira Toriyama, Toyotarou

EWOLUCJA PLANETY CEREAL

 

Przyznam, że bardzo czekałem na ten rozdział. Właściwie od czasu, kiedy oczekiwałem na rozwiązanie wątku Merusa, nie czekałem tak na żaden epizod „Dragon Balla Super”. Ale warto było. Owszem, historia, jak zawsze, przebiega według utartego schematu i wielkich zaskoczeń tutaj nie ma, jednak zabawa znów jest znakomita, a przy okazji przypomina o czasach świetności smoczej sagi.

 

Pora na zaskoczenie! Gdy Granola wspomina losy swojego ludu, Vegeta zaczyna swój trening z Piwusem. Rzeczy w tym, że nasz saiyjański wojownik będzie musiał najpierw pogodzić się z przeszłością swoją i swojego ludu, by opanować nową technikę. Ale ważniejsze rzeczy dzieją się u Granoli. Kiedy na jaw wychodzą jego relacje z pewnym starcem, a jego szefowie dowiadują się o istnieniu smoczych kul, wszystko może się zmienić. Po co w ogóle powstały smocze kule? Jakie jeszcze ich odpowiedniki są w kosmosie? I co to będzie oznaczać dla przyszłości naszych bohaterów?

 

„Dragon Ball” to może nie najlepsza manga, jaką znam, ale na pewno najważniejsza. To – razem z „Pokemonami” – niemal cała część moje nastoletniości spędzonej z japońską popkulturą. „Dragon Balla” uwielbiałem, w moich rysowanych wówczas komiksach na „Dragon Ballu” się wzorowałem i seria ta jest ze mną po dziś dzień. Coraz wracam do starych tomów, na bieżąco śledzę aktualne wydarzenia – także z anime „Super Dragon Ball Heroes” – i wciąż mam ochotę na więcej. A po opowieściach takich, jak „Saga ocalałego Granoli”, jeszcze większą.

 


Opowieść o kosmicie, który chce się mścić za zagładę jego rodzimej planety to powrót do „Smoczych kul” jakie znaliśmy i kochaliśmy. Ciekawe postacie, humor, akcja, widowiskowe sceny i ciekawe perspektywy na przyszłość, spotykają się tu co prawda z oczywistościami, ale taki już urok shounenów. Ma to też swój urok, ma nutę sentymentu, ale przede wszystkim widać, że twórcy znów świetnie bawią się tym wszystkim. A my bawimy wraz z nimi. Nie wiem czy jest to zabawa dla nowych czytelników, lepiej docenia się ją z perspektywy minionych lat, kiedy na „Dragon Ballu” się wyrosło, kiedy żyło manią, jaką spowodował i kolekcjonowało gadżety, oglądając jednocześnie kolejne odcinki na RTL7 i wyczekując, aż w kioskach pojawi się kolejny tomik. Niemniej myślę, że i ci, którzy dopiero odkryli „DB” i dotarli do tego momentu, też docenią całość.

 


Bo „Smocze kule” to nie tylko wzorcowy shounen, ale i ponadczasowy. Coś, co opiera się wiatrom zmieniającym mody i pozostaje wiecznie atrakcyjne. Świetnie narysowane przez Toyotarou, człowieka, który zaczynał jako fan rysujący własne komiksy z Gokū (czyżby Toriyama, znany ze swego lenistwa, wziął go do pomocy, bo jemu rysować już się nie chciało? kto wie), bawi, śmieszy, podnosi na duchu i ciekawi. I pokazuje, że nawet wiele dekad po ostatecznym zakończeniu świetnej serii można z powodzeniem do niej wrócić i nie zawieść oczekiwań fanów.

Komentarze