Przyznam, że bardzo czekałem na ten rozdział. Właściwie
od czasu, kiedy oczekiwałem na rozwiązanie wątku Merusa, nie czekałem tak na
żaden epizod „Dragon Balla Super”. Ale warto było. Owszem, historia, jak
zawsze, przebiega według utartego schematu i wielkich zaskoczeń tutaj nie ma,
jednak zabawa znów jest znakomita, a przy okazji przypomina o czasach
świetności smoczej sagi.
Pora na zaskoczenie! Gdy Granola wspomina losy
swojego ludu, Vegeta zaczyna swój trening z Piwusem. Rzeczy w tym, że nasz saiyjański
wojownik będzie musiał najpierw pogodzić się z przeszłością swoją i swojego
ludu, by opanować nową technikę. Ale ważniejsze rzeczy dzieją się u Granoli. Kiedy
na jaw wychodzą jego relacje z pewnym starcem, a jego szefowie dowiadują się o
istnieniu smoczych kul, wszystko może się zmienić. Po co w ogóle powstały
smocze kule? Jakie jeszcze ich odpowiedniki są w kosmosie? I co to będzie
oznaczać dla przyszłości naszych bohaterów?
„Dragon Ball” to może nie najlepsza manga, jaką
znam, ale na pewno najważniejsza. To – razem z „Pokemonami” – niemal cała część
moje nastoletniości spędzonej z japońską popkulturą. „Dragon Balla”
uwielbiałem, w moich rysowanych wówczas komiksach na „Dragon Ballu” się
wzorowałem i seria ta jest ze mną po dziś dzień. Coraz wracam do starych tomów,
na bieżąco śledzę aktualne wydarzenia – także z anime „Super Dragon Ball Heroes”
– i wciąż mam ochotę na więcej. A po opowieściach takich, jak „Saga ocalałego
Granoli”, jeszcze większą.
Opowieść o kosmicie, który chce się mścić za zagładę
jego rodzimej planety to powrót do „Smoczych kul” jakie znaliśmy i kochaliśmy. Ciekawe
postacie, humor, akcja, widowiskowe sceny i ciekawe perspektywy na przyszłość,
spotykają się tu co prawda z oczywistościami, ale taki już urok shounenów. Ma to
też swój urok, ma nutę sentymentu, ale przede wszystkim widać, że twórcy znów
świetnie bawią się tym wszystkim. A my bawimy wraz z nimi. Nie wiem czy jest to
zabawa dla nowych czytelników, lepiej docenia się ją z perspektywy minionych
lat, kiedy na „Dragon Ballu” się wyrosło, kiedy żyło manią, jaką spowodował i
kolekcjonowało gadżety, oglądając jednocześnie kolejne odcinki na RTL7 i
wyczekując, aż w kioskach pojawi się kolejny tomik. Niemniej myślę, że i ci,
którzy dopiero odkryli „DB” i dotarli do tego momentu, też docenią całość.
Bo „Smocze kule” to nie tylko wzorcowy shounen, ale
i ponadczasowy. Coś, co opiera się wiatrom zmieniającym mody i pozostaje
wiecznie atrakcyjne. Świetnie narysowane przez Toyotarou, człowieka, który
zaczynał jako fan rysujący własne komiksy z Gokū (czyżby Toriyama, znany ze
swego lenistwa, wziął go do pomocy, bo jemu rysować już się nie chciało? kto
wie), bawi, śmieszy, podnosi na duchu i ciekawi. I pokazuje, że nawet wiele
dekad po ostatecznym zakończeniu świetnej serii można z powodzeniem do niej
wrócić i nie zawieść oczekiwań fanów.
Komentarze
Prześlij komentarz