„Kimetsu no Yaiba”, czy jak wolicie „Miecz zabójcy
demonów”, to jeden z największych mangowych sukcesów ostatnich lat.
Potwierdzają to nie tylko rankingi popularności i ilość czytelników, ale też i
mający swoją premierę nie tak dawno temu film kinowy, który pobił wszelkie
rekordy popularności, strącając z podium nawet obrazy Makoto Shinkaia i stając
się najlepiej zarabiającym japońskim filmem w dziejach. Cieszy więc fakt, że
serię mangową możemy regularnie czytać po polsku. Tym bardziej, że jest to
jednocześnie kawał naprawdę świetnego komiksu z pogranicza akcji i fantastyki.
Walka z pajęczym demonem, choć koszmarnie trudna, okazała
się wcale nie najgorszym, co czeka na naszych bohaterów. Oto bowiem Shinobu
zamierza zająć się Nezuko i tak rodzeństwo zostaje schwytane, a Tanjirou trafia
do siedziby głównej organizacji, gdzie ma się odbyć nad nim sąd. Najlepsi,
najwyżej postawieni łowcy demonów mają skazać go za podróżowanie z przemienioną
w demona siostrą. Ale nikt z nich nie ma najmniejszego pojęcia, co się wkrótce wydarzy!
„Miecz zabójcy demonów” to na pierwszy rzut oka
niepozorna manga. Kolejny shounen o bohaterze-wybrańcu, który musi zmierzyć się
z przeciwnościami losu i toczyć kolejne pojedynki na drodze do osiągnięcia
wymarzonego celu. Na dodatek jakiś bardziej stonowany, mniej epatujący
dynamizmem i samymi bitwami, a bardziej skupiający się na klimacie. To mogło
się nie udać, bo shouneny to najpopularniejszy gatunek mangi i trudno zliczyć
jego przedstawicieli, których przecież nieprzerwanie przybywa. A jednak udało
się. Niby typowe, ale nietypowe podejście, pewna leniwość, połączona z
niesamowitym nastrojem sprawiły, że na chwilę obecną seria, choć zakończona na
23 tomach, znajduje się w czołówce najlepiej sprzedających się mang w dziejach
(120 milionów egzemplarzy!). Robi wrażenie.
A na tym przecież nie koniec. Film kinowy w chwili
obecnej nosi tytuły najlepiej zarabiającego filmu w dziejach Japonii, najlepiej
zarabiającego anime i filmu japońskiego w ogóle, przyniósł też największe zyski
z wszystkich filmów animowanych w roku 2020, trafiając na czwarte miejsce
najlepiej sprzedających się hitów kinowych minionego roku… itd., itd. Długo można
by jeszcze wymieniać, ale to chyba wie każdy miłośnik mangi i anime, który
interesuje się tym, co dzieje się na świecie. Ale nie ma się co dziwić tak
ciepłemu przyjęciu, bo „Kimetsu na Yaiba” to po prostu świetna manga. O jej
najważniejszych cechach pisałem już powyżej, ale warto dodać też trafiony
humor, znakomite pomysły, mieszanie różnych typów fantastyki, od fantasy zaczynając,
na rasowym horrorze skończywszy, a wszystko to w dynamicznym bitewniaku…
… który jest jednocześnie świetnie narysowany. Mocno
klasyczna kreska, sporo czerni, dużo prostoty, połączonej z ujmująco
wykreowanym światem, daje nam nastrojową rozrywkę, która wnosi sporo świeżości
do shounenów. I nie pozwala nudzić się ani przez chwilę. Warto więc ją poznać i
szkoda tylko, że film rozwijający uniwersum (jak wszystkie popularne na świecie
anime) omenie polskie kina.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz