Miecz zabójcy demonów #6 - Koyoharu Gotouge

ZABÓJCZA MANGA

 

„Kimetsu no Yaiba”, czy jak wolicie „Miecz zabójcy demonów”, to jeden z największych mangowych sukcesów ostatnich lat. Potwierdzają to nie tylko rankingi popularności i ilość czytelników, ale też i mający swoją premierę nie tak dawno temu film kinowy, który pobił wszelkie rekordy popularności, strącając z podium nawet obrazy Makoto Shinkaia i stając się najlepiej zarabiającym japońskim filmem w dziejach. Cieszy więc fakt, że serię mangową możemy regularnie czytać po polsku. Tym bardziej, że jest to jednocześnie kawał naprawdę świetnego komiksu z pogranicza akcji i fantastyki.

 

Walka z pajęczym demonem, choć koszmarnie trudna, okazała się wcale nie najgorszym, co czeka na naszych bohaterów. Oto bowiem Shinobu zamierza zająć się Nezuko i tak rodzeństwo zostaje schwytane, a Tanjirou trafia do siedziby głównej organizacji, gdzie ma się odbyć nad nim sąd. Najlepsi, najwyżej postawieni łowcy demonów mają skazać go za podróżowanie z przemienioną w demona siostrą. Ale nikt z nich nie ma najmniejszego pojęcia, co się wkrótce wydarzy!

 

„Miecz zabójcy demonów” to na pierwszy rzut oka niepozorna manga. Kolejny shounen o bohaterze-wybrańcu, który musi zmierzyć się z przeciwnościami losu i toczyć kolejne pojedynki na drodze do osiągnięcia wymarzonego celu. Na dodatek jakiś bardziej stonowany, mniej epatujący dynamizmem i samymi bitwami, a bardziej skupiający się na klimacie. To mogło się nie udać, bo shouneny to najpopularniejszy gatunek mangi i trudno zliczyć jego przedstawicieli, których przecież nieprzerwanie przybywa. A jednak udało się. Niby typowe, ale nietypowe podejście, pewna leniwość, połączona z niesamowitym nastrojem sprawiły, że na chwilę obecną seria, choć zakończona na 23 tomach, znajduje się w czołówce najlepiej sprzedających się mang w dziejach (120 milionów egzemplarzy!). Robi wrażenie.

 


A na tym przecież nie koniec. Film kinowy w chwili obecnej nosi tytuły najlepiej zarabiającego filmu w dziejach Japonii, najlepiej zarabiającego anime i filmu japońskiego w ogóle, przyniósł też największe zyski z wszystkich filmów animowanych w roku 2020, trafiając na czwarte miejsce najlepiej sprzedających się hitów kinowych minionego roku… itd., itd. Długo można by jeszcze wymieniać, ale to chyba wie każdy miłośnik mangi i anime, który interesuje się tym, co dzieje się na świecie. Ale nie ma się co dziwić tak ciepłemu przyjęciu, bo „Kimetsu na Yaiba” to po prostu świetna manga. O jej najważniejszych cechach pisałem już powyżej, ale warto dodać też trafiony humor, znakomite pomysły, mieszanie różnych typów fantastyki, od fantasy zaczynając, na rasowym horrorze skończywszy, a wszystko to w dynamicznym bitewniaku…

 

… który jest jednocześnie świetnie narysowany. Mocno klasyczna kreska, sporo czerni, dużo prostoty, połączonej z ujmująco wykreowanym światem, daje nam nastrojową rozrywkę, która wnosi sporo świeżości do shounenów. I nie pozwala nudzić się ani przez chwilę. Warto więc ją poznać i szkoda tylko, że film rozwijający uniwersum (jak wszystkie popularne na świecie anime) omenie polskie kina.

 

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.





Komentarze