Piętnasty tomik „Dragon Balla Super” zbliża się do nas wielkimi krokami. Nie na polskim rynku, tu dopiero czekamy na część jedenastą, ale Japończycy już drugiego kwietnia będą cieszyć się kolejną odsłoną cyklu. Odsłoną, która wreszcie kończy nie do końca spełniony wątek walki z Moro, a zarazem wprowadza nas w nową sagę, poświęconą kolejnej autorskiej postaci, Granoli. I właśnie ta zaczynająca się saga okazuje się powrotem do dawnej świetności serii.
Gokū opanował do perfekcji ultrainstynkt i pokonał
Moro. Zamiast go jednak dobić, postanowił załatwić sprawę po swojemu – nie jako
członek Galaktycznego Patrolu, a Ziemianin i podaje Moro senzu, chcąc by ten
poddał się i wrócił do więzienia. Ten się zgadza, ale kiedy tylko wraca do
zdrowia, podejmuje się walki z naszym bohaterem. Nieoczekiwanie okazuje się, że
nie ma z nim najmniejszych szans. Dlatego też decyduje się na desperacki krok –
odzyskuje swoją ręką, którą odciął mu Merus. Rękę posiadającą wchłonięte moce
Merusa. Teraz Moro osiąga nie tylko anielską moc, ale także opanowuje
ultraintynkt. Sytuacja z każdą chwilą staje się coraz poważniejsza i to do tego
stopnia, że sam Piwus chce wkroczyć do akcji, ale zostaje wezwany do świata
aniołów. Gokū stara się pokonać Moro. Pojawia się co prawda nadzieja, ale by ją
wykorzystać, nasz bohater musiałby mieć swą boską moc, a niestety Moro wyssał
ją z niego. Czy Ziemię czeka zagłada?
W drugiej części tomiku zaczyna się nowa opowieść. Kiedy
spełniająca życzenia rybka cierpi na bezsenność… może to nic nie oznaczać. Ale
równie dobrze może oznaczać coś wielkiego i strasznego. Gokū i Vegeta, którzy
ćwiczą na planecie Piwusa nie wiedzą jeszcze, co na nich czeka…
Tymczasem łowca nagród Granola wykonuje kolejną
misję. Wciąż jednak nie może zapomnieć o koszmarze, jaki go spotkał – masakrze
dokonanej przez Saiyan na zlecenie Frizera, której nie może pomścić bo ani
Saiyanie, ani Frizer już nie żyją. Co się jednak stanie, gdy Granola dowie się,
że jednak ten, który stał za rzezią żyje? I jaki cel w poinformowaniu o tym ma
jego pracodawca?
Trudno o tym tomiku właściwie powiedzieć coś
nowego. Jeśli czytaliście poprzednie części, a trudno mi wyobrazić sobie, że
ktoś zaczynałby w tym momencie, nie wiedząc co się dzieje, trafiając w sam
środek ciągnącej się od kilku tomów fabuły, wiecie co na Was czeka. Akcja, jak
zawsze, pędzi na złamanie karku, rzecz czyta się dosłownie jednym tchem, ale
całość, mimo braku oryginalności, satysfakcjonuje. Może nie tak, jak najlepsze
tomy dawnej serii, może nawet nie tak, jak najlepsze momenty serii „Super”, ale
wciąż to wzorcowy shounen, który dobrze się czyta i czytać się chce.
Świetne walki, świetna dynamika, puszczanie oka do
fanów… Co z tego, że już to znamy, że wiemy jak się skończy, jak wciąż chcemy
więcej. I dokładnie to dostajemy, świetnie narysowane, niby klasycznie, a
jednak w sposób dostosowany do obecnych czasów, z większym zagęszczeniem kadrów
i większą ilością detali i ożywiające magię dawnego „Dragon Balla”. Na plus
należy też zaliczyć fakt, że „Saga Więźnia Galaktycznego Patrolu” to, w
odróżnieniu od poprzednich sag, rzecz poprowadzona w bardziej rozległy, epicki
sposób (opowieść ciągnie się od połowy tomu 9), co ma swój urok, chociaż
niektóre momenty tej opowieści można było skrócić czy poprowadzić w ciekawszy
sposób.
Ale druga historia, poświęcona nowej postaci,
Granoli, to powrót Toriego do tego, za co go kochaliśmy. Dobrze zaprojektowane
nowe postacie, dobry klimat (przypominający m.in. „Sagę Frizera”, ale dzięki
humorowi – zasługa Jaco! – dobrze się broniący) i konkretna akcja dają nam
naprawdę dobrą opowieść. Tu bowiem, to co stare, łączy się z tym, co nowe.
Wraca część dawnej jakości, mniej jest powtórek, za to dużo lekkości i humoru,
co stanowiło zawsze siłę mang Toriyamy. Do tego mamy sporo dynamizmu i
tradycyjnie świetne rysunki Toyotarou, który zachowując styl mistrza, uzupełnił
go o to, czego leniwy przecież Toriyama (czego nigdy nie krył), unikał –
detale, bardzo zagęszczone kadry i więcej efektów, z rastrami włącznie.
I chyba dodawać już nic nie muszę. Fani „Dragon
Balla” powinni poznać ten tomik, jak i wszystkie inne, bo jest tego wart i daje
nadzieję, że seria „Super” nie tylko szybko się nie skończy, ale i – a może
przede wszystkim – da nam to, za co tak bardzo kochaliśmy stare „DB”, a czego w
nowych tomach nieco brakowało. Nieważne jednak jak będzie, sam fakt, że
Toriyama wrócił do „Smoczych kul” po latach cieszy, bo nawet w najsłabszych
momentach, seria nigdy nie zeszła poniżej pewnego, bardzo dobrego poziomu,
który bawi lepiej, niż większość bitewniaków dostępnych na rynku.
Komentarze
Prześlij komentarz