Smerfy i wioska dziewczyn #4: Nowy początek – Luc Parthoens, Thierry Culliford, Laurent Cagniat

WYPRAWA SMERFÓW

 

„Smerfy i wioska dziewczyn” to seria stworzona przez kontynuatorów spuścizny Peyo jako lektura wspomagająca kinowy hit o takim tytule. Z czasem jednak wyrosła na samodzielny cykl, całkiem udany i przyjemnie rozwijający całe uniwersum niebieskich skrzatów. I przyjemny jest też czwarty album z tej serii, chyba najlepszy z dotychczasowych, który spodoba się wszystkim miłośnikom Smerfów i familijnych komiksów z Europy.

 

Starcie z odwiecznym wrogiem Smerfów, Gargamelem, skończyło się zwycięstwem naszych bohaterów. Kruk, którego przysłał zły czarnoksiężnik został pokonany, niemniej zwycięstwo to miało swoją cenę i to wcale nie małą – spłonęły nadrzewne domki, w których mieszkały dziewczyny. To zaś oznacza jedno: Smerfki muszą znaleźć nowe miejsce, w którym będą mogły zamieszkać i żyć. Tak oto zaczyna się ich wyprawa przez góry, lasy i bagna,  w której towarzyszą im Smerfy. Po drodze czeka na nich mnóstwo niebezpieczeństw, a także rzeczy i stworzeń, o jakich istnieniu nie mieli pojęcia. Ale czy uda im się znaleźć krainę, która spełni ich oczekiwania?

 

Jak pisałem na wstępie, „Smerfy i wioska dziewczyn” to seria stworzona jako uzupełnienie filmu. Na początku była więc komiksem złożonych ze scen rozbudowujących poszczególne momenty kinowej produkcji i jako samodzielna lektura sprawdzał się średnio. Miał udane momenty, ba, wciąż pozostawał o wiele lepszy od beznadziejnego filmu o tym samym tytule, ale nie był dziełem samowystarczalnym. Potem zaczęło się to zmieniać i to, co miało swój początek, jako dodatek, zaczęło żyć własnym życiem. Na dodatek zżyciem, które w równym stopniu nadawało się, jako rzecz rozwijająca film, jak i klasyczne komiksy, z filmem mające bardzo niewiele wspólnego.

 


I taki jest właśnie najnowszy tom. Tom, który – w odróżnieniu od serii pisanej i rysowanej przez Peyo, jak i jej bezpośredniej kontynuacji tworzonej m.in. przez jego syna – stanowi bezpośredni ciąg dalszy poprzednika, a nie samodzielną lekturę (a zawsze albumy o Smerfach były właśnie niezależne), jest udany i mimo wszystko autonomiczny. Wszystkie najważniejsze rzeczy mamy tu powiedziane tak, by czytelnik, który w tym miejscu zacznie swoją przygodę z cyklem, nie czuł się zagubiony. A cała reszta pozostała taka, jak być powinna: mamy zatem akcję, przygody, humor, pewną dozę mądrości i niezaprzeczalny urok.

 

Szata graficzna zaś to połączenie starego z nowym. Stary jest tu design postaci i świata, typowa dla Peyo kreska i ogólny wygląd. Nowa jest kolorystyka, oferująca nieco bardziej złożone barwy czy nie stroniąca od pewnych komputerowych efektów. Nadal jednak ma to swój urok i klimat, a także wpada w oko. I to się ceni.

 

Owszem, nadal najlepsze pozostają klasyczne komiksy tworzone przez Peyo, ale i tak warto po „Smerfy i wioska dziewczyn” sięgnąć. Jeśli lubicie małe niebieskie skrzaty to lektura dla Was. Bo choć skierowana jest do najmłodszych, nie tylko oni będą bawić się dobrze.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.



Komentarze