Kingdom Come: Przyjdź królestwo – Mark Waid, Alex Ross

BOHATEROWIE NA EMERYTURZE

 

„Kingdom Come – Przyjdź królestwo” to chyba najlepszy komiks, jaki wyszedł spod ręki Waida, scenarzysty którego trudno nazwać geniuszem. Zazwyczaj jego prace są przeciętną powtórką z rozrywki, tym jednak razem stworzył mocne, dojrzałe dzieło, które na stałe zapisało się złotymi zgłoskami w dziejach komiksu nie tylko superbohaterskiego. Dobrze więc, że całość wróciła właśnie na polski rynek.

 

Przyszłość. Starzy bohaterowie się wycofali, a nowe pokolenie bezmyślnie walczy między sobą. Nie ważni są ludzie, nie ważni wrogowie, liczą się tylko walki pod publiczkę. Żeby było głośno i wybuchowo. Superman uciekł na odludzie, Batman stworzył roboty do walki ze zbrodnią w Gotham, jednak to tylko echa dawnej świetności i bohaterstwa. A coś jest nie tak. Zbliża się koniec świata i tylko tajemniczy Spectre i Norman McKay, pastor obdarzony wizjami przyszłości, są tego świadomi, a jedyne co mogą, to obserwować wszystko...

 

Kultowy i wielki komiks. Pojawia się w każdym zestawieniu dzieł wszech czasów, w tym na słynnej liście „Wizarda”, na którą często się powołuję. I muszę przyznać, że choć z początku antyutopijny scenariusz nieco mnie zawiódł, ostatecznie albumem jestem zauroczony. I to jeszcze jak, choć łatwo było by dzieło to przepadło przygniecione przerostem formy, nad treścią.

 


Scenariusz, że od niego zacznę, to odważna i kontrowersyjna poniekąd robota, mająca na celu odświeżenie herosów. Udana, choć patos finalnych scen bywa zbyt mdły i nie do końca spełniony. Tak, jak wiele rozwleczonych scen na początku. To jednak tylko drobiazgi, bo „Kingdom Come” jako całość robi wielkie wrażenie, tym mocniejsze, że to rzecz realistyczna, politycznie i społecznie zaangażowana i de-konstruująca superbohaterkie mity. A wszystko to wplecione ważką i całkiem oryginalną – mocno potem kopiowaną chociażby przez Marka Millara – fabułę, która wciąga i gwarantuje, że nie zawiodą się także ci, oczekujący typowego superhero.

 


Nie ma się co jednak oszukiwać, że i tak to rysunki Rossa stanowią prawdziwą siłę tego ponad dwustutronicowego albumu. Hiperrealistyczne, ręcznie malowane, wyglądają jak zdjęcia. Zachwycają, porażają, urzekają – rozmachem, fotorealizmem, pięknem, epickością... Cudo, po prostu cudo, do którego chce się wracać raz po raz, nawet jeśli znacie setki, tysiące komiksów traktujących o herosach walczących ze złem.

 

Dobrze więc, że „Przyjdź królestwo” powróciło na polski rynek. To opowieść, którą trzeba znać. a po wszystkim pozostaje mieć nadzieję, że Egmont porwie się na wznowienie innych tego typu komiksów, jak chociażby „Marvels”. Byłoby na co czekać.

Komentarze