Kajko i Kokosz - Nowe Przygody #4: Zaćmienie o zmierzchu – Maciej Kur, Sławomir Kiełbus

GDY NADCIĄGA ZAĆMIENIE

 

Kajko i Kokosz wiecznie żywi, chciałoby się powiedzieć. I powiedzieć można, bo i na rynku nie brak komiksów kontynuujących ich losy, i powstał serial na podstawie dzieł Christy, i kolejne rzeczy są planowane. A póki co w ręce czytelników trafi kolejny tom ich nowych przygód. I, wiadomo, to nie to samo, co klasyka, która jest ponadczasowa i dla każdego czytelnika, ale i tu można znaleźć nieco niezłej zabawy.

 

Asteriks i Obeliks mieli swoje niebo walące się im na głowy. Kajko i Kokosz mają… zaćmienie. To bowiem czas, kiedy nie można być spokojnym, a co więcej pojawia się groźna zjawa, prześladująca naszych bohaterów. Ale to jedynie początek tego, co się dzieje i dziać będzie! Wojmił odwiedza Mirmiła i Lubawę, przynosząc pewną wiadomość, która… Właśnie, co może? Łamignat nie może znaleźć swojej zatopionej maczugi, a na dodatek Hegemon wydaje się być opętany, bo zachowuje się całkiem inaczej, niż normalnie. Co tu się dzieje? I jak zaradzić tej sytuacji? Na Kajka i Kokosza czeka wielka wyprawa, pełna szalonych wydarzeń, ale czy ona w czymkolwiek im pomorze?

 

To już czwarty tom serii składającej hołd klasycznemu „Kajko i Kokoszowi” i kontynuującej ich przygody. Fabularnie trudno mówić, by dzieło to dorównywało pracom Christy. Fabuły są prostsze, humor bardziej współczesny, postacie inne, charakter całości też. Graficznie zresztą również rzecz nie posiadała tego klimatu (a przecież w Europie wiele jest serii kontynuujący klasyczne prace i zachowujących ich charakter, spójrzcie tylko na „Asteriksa” czy „Smerfy”), ale i tak miała swój urok.

 


Krótko rzecz ujmując całość – przynajmniej od strony fabuły – jest lekka, zabawna, sympatyczna, przyjemna i szybka w odbiorze. Na nudę nie ma tu miejsca, chociaż całość nie zachwyca tak, jak dawne komiksy i jest przewidywalna (tożsamość ukochanej Wojmiła etc. to rzeczy oczywiste od pierwszej strony własciwie). Ale jest to przede wszystkim rzecz skierowana do współczesnego odbiorcy, który oczekuje takich a nie innych historii i do niego na pewno przemówi.

 

Jeśli chodzi o szatę graficzną, Kiełbus ze swym charakterystycznym stylem stara się jak najlepiej oddać pierwowzór, nie zatracając przy tym siebie. Wychodzi mu to w miarę sprawnie, całość jest miła dla oka, kadry odpowiednio zagęszczone a kreska, choć cartoonowa, bogata. Niezły kolor, który w tym tomie bardziej, niż kiedykolwiek wcześnie przypomina klasykę i tradycyjnie dobre wydanie prezentują się naprawdę w porządku. Miłośnicy oryginału może nie będą powaleni na kolana, ale współcześni czytelnicy na pewno się nie zawiodą. Tym bardziej, ze to chyba najlepszy z nowych tomów „KiK”. Ja jednak czekam na zapowiadane zbiorcze edycje klasyki Christy.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze