Ósmy tomik „Neon Genesis Evangelion” to jeszcze
głębsze zanurzenie się opowieści w przeszłość. Kolejne elementy układanki
wskakują na swoje miejsce, kolejne kwestie wychodzą na jaw, podnosząc u
czytelników poziom ekscytacji. Do tego wszystko to, jak zwykle fascynuje i porywa,
nie pozwalając oderwać się od komiksu ani na moment.
Co prawda przebudzoną Evę-01 udało się poskromić,
ale od tamtej pory nie ma z nią kontaktu. Co gorsza Shinji, stopień synchronizacji
którego wyniósł 400%, zniknął, wchłonięty przez maszynę. Pracownicy Nervu
starają się ocalić go, co teoretycznie jest możliwe, ale z doświadczenia
wiedzą, że podobny przypadek, który już kiedyś się wydarzył, skończył się
tragicznie…
Tymczasem Shinji na nowo przeżywa swoje życie i zanurza
się coraz bardziej w przeszłość. Czy odkryje prawdę o swych rodzicach i
tragicznym wypadku? I czy powróci? A wprawiona przez Seele w ruch machina zaczyna
działać i na horyzoncie już czai się kolejna tragedia…
Im dalej zanurzam się w mangowy „Neon Genesis
Evangelion”, tym większe mam wrażenie, że jego twórca kieruje całą opowieść
głównie do tych, co dobrze znają anime i są w stanie wyłapać wszystkie różnice
i smaczki. Nie oznacza to jednak, że ci, którzy chcieliby poznać jedynie
mangową wersję, cokolwiek stracą. „NGE” w formie komiksu to dzieło pełne i
skończone, pod wieloma względami różne od anime, ale jednocześnie lepiej wyjaśniające
kilka kwestii, bardziej skupione na postaciach, które w końcu zaczęły być żywe
i przekonujące i samodzielne. I jakże zachwycające.
Reszta pozostała bez zmian, więc powtórzę to, co
już pisałem. Szata graficzna, która dopełnia wizji jest o tyle uproszczona i
czasem niechlujna, co mistrzowska. Imponuje rozmachem, operowaniem
światłocieniem, klimatem, dynamiką, realizmem... W mangach na podstawie
animacji kreska zawsze jest nieco grubsza, kadry większe, a całość uproszczona,
ale w tym wypadku doskonale pasuje to do komiksu. To, co zawsze służy
przyspieszeniu pracy nad takim tytułem, czyli duża ilość czerni, pozwalająca
unikać siedzenia nad rysowaniem teł oraz rastry zapełniające pustkę, tu
przydaje klimatu, który wprost uwodzi czytelnika.
Reasumując, warto. Jak zawsze. „NGE” to wciąż nie
tylko bodajże najlepsza manga, jak powstała na podstawie anime, ale też i jedna
z najlepszych w ogóle. Pełna akcji, świetnego klimatu, symboliki i elementów skłaniających
do zastanowienia, wciąga, porusza i satysfakcjonuje. I taka właśnie powinna być
dobra rozrywka dla myślących miłośników fantastyki.
Komentarze
Prześlij komentarz