Stanisław Lem to bezwzględnie najlepszy polski
fantasta wszech czasów i jeden z najwybitniejszych rodzimych autorów w ogóle.
Nawet jeśli taki gigant literatury, jak Philip K. Dick uważał, że ktoś tak
różnorodnie i doskonale piszący, jak Lem po prostu istnieć nie może – co tylko
potwierdza jego wielkość. Aż dziw więc, że powstało tak niewiele komiksowych
adaptacji prozy naszego rodaka. Najnowsza z nich, „Podróż siódma”, wydana z
okazji faktu, że rok 2021 to rok Stanisława Lema, to kawał bardzo udanego
komiksu, który ma swój klimat i ciekawie oddaje charakter pierwowzoru.
Ijon Tichy, astronauta, kosmiczny obieżyświat i
poszukiwacz przygód, przeżył już wiele niezwykłych sytuacji. I jeszcze wiele
przed nim. Ale to, w co wpakował się teraz, wydaje się sytuacją bez wyjścia.
Gdy pędzi przez kosmos, jego statek ulega awarii. Ijon nie może lecieć dalej,
nie może wezwać pomocy, a sam nie jest w stanie naprawić usterki, a nikogo poza
nim nie ma na pokładzie. Nikogo? Szybko przekonuje się, że jest z nim jeszcze
jeden Ijon Tichy. I kolejny. I kolejny. Jak to możliwe? Uwięziony w swoistej
pętli czasoprzestrzennej, dzielny astronauta postanawia wykorzystać sytuację i
sam ze sobą dokonać naprawy. Ale czy uda mu się wyrwać z sytuacji, w jakiej się
znalazł?
Twórczość Lema po raz pierwszy poznałem lata temu,
jeszcze w szkole podstawowej, kiedy to na lekcjach czytaliśmy fragmenty „Podróży
pilota Pirxa”. Byłem nimi urzeczony, ale do prozy autora wróciłem dopiero lata
później, w dorosłym życiu, kiedy kupiłem „Dzienniki gwiazdowe” i dałem się
zachwycić przede wszystkim właśnie „Podróży siódmej”, pełnej fantastycznych
pomysłów, świetnego stylu i niesamowitej wyobraźni. Cieszę się więc, że to
właśnie ta historia została przeniesiona na komiksowy grunt.
Nie jest to oczywiście pierwszy ani jedyny lemowski
komiks. Jakiś czas temu mogliśmy czytać album „Niezwyciężony” Rafała
Mikołajczyka, ale dzieło Mutha robi większe wrażenie, niż on. Muth, którego
znamy z „Moonshadow”, „Silver Surfera” czy „Havok i Wolverine”, pokazał się od
najlepszej strony, tworząc album prosty graficznie, ale znakomicie
pokolorowany, dzięki czemu wpada w oko i ma swój świetny klimat. Fabularnie
rzecz też sprawdza się dobrze, bo autorowi udało się świetnie przenieść
oryginał na nowe medium.
W skrócie, kawał dobrego komiksu i dobrej adaptacji zarazem. Dla fanów Lema i tych, którzy go nie znają. Ładnie wydany, w dobrej cenie, wart jest poznania i polecenia. Wciąga, intryguje, ma przyjemny klimat, a przy okazji potrafi rozbawić i pokazać siłę wizji Lema. I pewnie zachęcić niejednego do poznania jego prozy. A warto. Jak będzie Wam mało, sięgnijcie po takie dzieła, jak wspomniane „Dzienniki gwiazdowe” czy zekranizowany „Kongres futurologiczny” z przygodami Ijona Tichy’ego, a potem po kolejne, bo świat Lema jest wielki i wspaniały i nie znać go to wstyd.
Komentarze
Prześlij komentarz