Na co dzień Waneko stawia na nowe mangi i na
wznowienia się nie porywa. Teraz jednak kontynuując obchody dwudziestolecia
istnienia wydawnictwa, zdecydował się na reedycję „GTO”. Mangi kultowej i ewidentnie
porządnej, skoro z tylu tytułów to właśnie na nią postawiono. I chociaż”
żałuję, że na sklepowych półkach nie zagości ponownie np. „Video Girl Ai”,
cieszę się, że „Great Teacher Onizuka” wrócił na polski rynek, bo to naprawdę
świetny tytuł, a dla mnie stanowiący jednocześnie sentymentalny powrót do
czasów, kiedy w kioskach gościło „Kawaii”, w ogólnodostępnej telewizji nie
brakowało serii anime, a w produktach spożywczych typu chipsy czy rogaliki
można było znaleźć żetony, karty i naklejki do tych seriali nawiązujące.
Poznajcie Onizukiego, ex członka gangu i
niepoprawnego podglądacza, który chciałby w końcu mieć dziewczynę, ale daleko
mu do tego. Kiedy pewnego dnia przekonuje się, że nawet nauczyciel ma większe
wzięcie do niego, postanawia… stać się pedagogiem. Tylko czy ktoś taki nadaje
się do wychowywania uczniów?
Historia „GTO” nie jest tak oczywista, jak mogłoby
się na pierwszy rzut oka wydawać. Wszystko zaczęło się w roku 1990, kiedy to na
rynku pojawiła się manga „Shonan Junai Gumi” o uczniach Eikichim Onizuce i Ryujim
Danmie, którzy chcieli stracić cnotę i wejść w dorosłe życie. Cykl ukazywał się
przez sześć lat, zamykając na 31 tomach, a zaraz potem, „Bad Company”, prequel
całości. Natomiast na początku roku 1997, autor obu tych tytułów zaserwował nam
ciąg dalszy, czyli „Great Teacher Onizuka”. Na tym jednak nie koniec, bo po
kilku latach autor wrócił z opowieścią „GTO: Shonan 14 Days”, a ostatnio, w
roku 2014, rozpoczął serię „GTO: Paradise Lost”, która w chwili obecnej liczy
piętnaście tomików i wciąż się ukazuje. Co tylko świadczy o popularności i
ciepłym przyjęciu przygód Onizuki.
W Polsce, to co w serii najważniejsze, czyli „GTO”,
ukazało się w latach 2004-2010. Poza tym mogliśmy cieszyć się też serialem anime,
który emitowano w niezapomnianym Hyperze, gdzie mogliśmy cieszyć się też takimi
hitami, jak „Chobits”, „Cowboy Bebop”, „Ghost in the Shell”, „Neon Genesis
Evangelion”, „Wirtualną Lain” czy produkcjami studia Ghibli i Satoshiego Kona.
To tyle lekcji historii, wróćmy zatem do mangi, która teraz doczekała się
reedycji.
A jak się domyślacie, jest to manga udana. Nie dla
każdego, to bardziej męska propozycja, pełna zachwycania się kobiecymi
kształtami i niewybrednego humoru, ale ile ma w sobie uroku i wdzięczności!
Czyta się ją bardzo dobrze, wciąga, nie jest głupia, za to oferuje sporo
pomysłów. Czasem czułem się znów, jak lata temu, gdy oglądałem „Golden Boya”,
czasem jakbym oglądał jedną z seks-komedii. Otoczony znakomitą szatą graficzną,
bawiłem się znakomicie i znów czułem, jak nastoletni dzieciak, który nocami
oglądał horrory nie tylko dla zawartej w nich grozy. I znów czułem się tak, jak
lata temu poczułem się, kiedy po raz pierwszy obejrzałem „American Pie: Zjazd
absolwentów” i przekonał się, że jeszcze jakaś część mnie nie wyrosła z tego.
co mi więc zostaje, jak polecić Wam ten tytuł?
A wydawnictwu
Waneko dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz