Dwie dekady temu zadebiutował seria, który może nie
zmienił tak bardzo telewizyjnej rozrywki, jak zwykło się to o nim mówić, ale na
pewno stał się wielkim hitem, który po dziś dzień pozostaje atrakcyjny, a co
więcej aktualny. Z okazji jubileuszu postanowiłem zdmuchnąć kurz z płyt DVD i
odświeżyć sobie całość. I niestety, ale muszę to powiedzieć – niestety, bo „24”
to jeden z moich ukochanych seriali –
produkcja, choć przetrwała próbę czasu, nie robi już takiego wrażenia, jak
kiedyś.
Głównym bohaterem serialu jest Jack Bauer, agent
CTU – wydziału do zwalczania terroryzmu, który obok problemów zawodowych,
mierzy się także z trudnościami na polu osobistym. Każdy sezon to dzień z jego
życia, każdy odcinek to godzina tego dnia. I choć czas płynie i zagrożenia się
zmieniają, jedno pozostaje takie samo: bez Jacka świat sobie nie poradzi.
Serial, którego akcja na ekranie toczy w takim
samym tempie, jak w życiu, to coś, co potrafi zrobić wrażenie. Każdy odcinek to
godzina z życia bohaterów (niepełna, bo epizody liczą po nieco ponad 40 minut,
by można było emitować w trakcie reklamy, ale każda przerwa reklamowa jest
również odliczana w samym serialu), a każdy z sezonów (no prawie) to
dwadzieścia cztery epizody. Akcja kończy się więc równo po dobie, nawet jeśli
nie wszystkie wydarzenia dobiegają końca. Ale jakie są to wydarzenia… Każdy
odcinek, podany w szybkim tempie, pełen jest zwrotów akcji, nieustających
retardacji, ciągłych zaskoczeń i świetnego tempa. A przynajmniej do czasu.
Kiedy oglądałem serial w telewizji, czekając
tydzień na kolejne epizody, nie byłem w stanie dostrzec, jak to wszystko wypada
jako całość. Tym bardziej nie byłem w stanie ogarnąć całości, jako jednej
wielkiej produkcji, kiedy na kolejne sezony czekało się rok albo i więcej. Teraz,
gdy wreszcie obejrzałem całość jednym tchem, połykając dziennie nawet po cztery
epizody, widzę wyraźnie, ile rzeczy w „24 godzinach” się sypie, jak bardzo
wtórne są kolejne serie i jak szybko spada poziom całości. Po latach właściwie
tylko trzy pierwsze sezony wciąż są tak samo udane, jak dekady temu, chociaż i
one nie są wolne od błędów.
W pierwszej serii, w której Jack musi zapobiec
zamachowi na pierwszego czarnoskórego kandydata na prezydenta, który ma realną
szansę wygranej, jednocześnie próbując ocalić swoją rodzinę uprowadzoną przez
terrorystów, wszystko pozostało niemal idealne. Tu osadzenie akcji w ciągu
tylko jednego dnia ma sens, wydarzenia nie przytłaczają, a kolejne zwroty akcji
i wątki są umotywowane, jak należy. Świetne jest też aktorstwo, tak samo jak
reżyseria, a nawet efekty specjalne. I tylko minusy pokroju zgubionych wątków
(choćby ten z kartą dostępu), potrafią zirytować.
Jeszcze lepszy – najlepszy ze wszystkich – jest
sezon drugi. Tu Jack musi powstrzymać terrorystów, którzy chcą w USA zdetonować
bombę atomową. Twórcy dołożyli starań, by każdy odcinek był jeszcze bardziej
wypełniony akcją, zaskoczeniami i retardacjami. Jeszcze intensywniej czuć tu
upływ czasu, bo do wybuchy bomby w chwili zaczęcia się sezonu zostało już
jedynie kilkanaście godzin, a co więcej sam finał daleki jest od zakończenia
wydarzeń. Do tego piętnasty odcinek to absolutna perełka, której twórcom nigdy
już nie udało się powtórzyć. Kuleje jednak wiele kwestii, które łatwo można
było umotywować w należyty sposób, ale nie zrobiono tego. I nie mówię tu o tym,
na co najczęściej narzekano, czyli
przesadnie skomplikowanej akcji, bo tak nie jest. Mnóstwo ludzi narzekało, że
gubiło się śledząc fabułę, ale ja nie zgubiłem się nawet jako nastolatek, kiedy
oglądałem ten serial z tygodniowymi przerwami miedzy epizodami, a tym bardziej
nie gubię się teraz. Ale wątek z Kim nie ma tu żadnego umotywowania, a jej
przejścia z kuguarem są śmieszne. Gdy jednak przymknie się na to oko i uzna, że
w życiu też zdarzają się nieprzekonujące zbiegi okoliczności, rzecz jest
absolutnie genialna.
Gorzej jest w trzecim sezonie, gdzie Jack mierzy
się z zabójczym wirusem. Pierwsze siedem odcinków przestaje mieć sens, kiedy
docieramy do wyjaśnień z ósmego epizodu, potem mamy wiele naciąganych czy
nielogicznych wątków (choćby finałowy bunt Tony’ego, który nie pasuje do jego
postaci), ale i tak świetne pomysły, tempo i akcja sprawiają, że to wciąż jedna
z najlepszych odsłon serii.
Widać to wyraźnie na tle czwartego sezonu (tym razem
terroryści porywają sekretarza obrony i chcą go zamordować na wizji, a jednocześnie
planują stopić rdzenie w elektrowniach atomowych w całym USA, by zafundować
światu nuklearny holokaust). W pierwszych sezonach terroryści wcale nie byli
tacy źli, równie zła była sama Ameryka, jej obrońcy i przywódcy, co kazało nam
zastanowić się nad tym, jak władza deprawuje, tu zaś wszystko staje się
jednoznaczne. I sztampowe. Do tego dochodzą w ogóle nietrafione wątki (z
wybuchem EMP), o wiele słabsze już aktorstwo, gorzej zbudowane postacie i brak
napięcia.
Piąty sezon to na szczęście zwyżka formy. Niestety niezbyt
duża. Tu do akcji wkraczają rosyjscy terroryści z gazem bojowym, ale to jedyna nowość.
Reszta to powtórka z fabuły drugiego sezonu, z tym że uproszczona do bólu i
wypełniona zwrotami akcji, które nie zaskakują. Kiedy lata temu po raz pierwszy
oglądałem tę odsłonę „24”, najbardziej podobało mi się pierwsze kilkanaście minut
i sam finał, będący jednym z najlepszych. Reszt mnie nie zachwycała, co gorsza
ani przez moment twórcy nie byli w stanie wywołać we mnie napięcia, prawie ani
razu nie zaskoczyli, a to, kto będzie głównym złym tej serii przewidziałem po
pierwszym odcinku. A szkoda. Nadal jednak to dobry serial sensacyjny, który ma
swoje momenty i na tle kolejnych odsłon wypada dobrze.
Niestety szósta część losów Jacka to porażka. W tej
odsłonie islamscy terroryści atakują USA atomowymi bombami walizkowymi, ale
chociaż celów jest wiele, twórcy chyba nie wiedzieli, co z tym zrobić. Wątków
jest tu mnóstwo, ale mają mało umotywowania. Wielka polityka nudzi, jak nigdy,
kolejne zmiany na stanowiskach są żenującą próbą wykrzesania z tego wszystkiego
emocji, a gdy tylko jeden wątek
dobiegnie końca, od razu pojawia się kolejny wróg, którym trzeba się zająć.
Jakby tego było mało, we wszystko wplątana jest rodzina Jacka, a ten, choć przecież
od lat nie był agentem, jak gdyby nigdy nic bierze udział we wszystkim, robiąc
to, co robił zawsze najlepiej: zabijając ludzi i twierdząc, że robi to dla
dobra kraju etc. Najgorsze pozostaje jednak to, że serial nie ma ani odrobiny napięcia.
Bomba atomowa wybucha w Los Angeles w czwartym odcinku, ale widzowie z miejsca
o tym zapominają. Wydarzenie to nie ma wagi, choć jest co chwila przypominane i
nie robi wrażenia. Do tego śmierć Curtisa (postaci, która zawsze była nijaka)
okazała się tak pozbawiona emocji, że w pewnym momencie zapomniałem o niej i zastanawiałem
się, czemu nie ma bohatera na ekranie. O błędach i wpadkach można by mówić
jeszcze długo (choćby zgubienie wątku Logana), ale po co? Liczy się tylko to,
że z głównych sezonów „24 godzin” ten jest najsłabszy.
Lepiej jest w części 7, chociaż film o przygodach
Jacka w Afryce (!), dziejący się między seriami, tego nie zwiastował. CTU nie istnieje, Jack jest sądzony za
zbrodnie, a tymczasem terroryści pod wodzą jego przyjaciela, który przecież
umarł na jego rękach dwa sezony wcześniej, zaczynają atakować, z czym musi zmierzyć
się pierwsza prezydent USA płci pięknej. Tu akcja jest lepsza, napięcie
powróciło, zabawa znów jest dobra (mimo paru wpadek), a samo zakończenie jest
jeszcze mniej definitywne, niż kiedykolwiek wcześniej. I owszem, nie brak tu błędów, ale za to widać, że strajk scenarzystów, który wybuchnął wtedy w USA,
przez co serial pojawił się nie po roku a dwóch, wyszedł produkcji na dobre.
Zanim przejdę jednak do kolejnych sezonów, zadam
Wam pytanie. Co zawsze było największą siłą „24 godzin”? Realistyczne podejście
do tematu. Bohaterowie od początku byli ludzcy, przekonujący, tacy zwyczajni. Jack,
kiedy był zmęczony, przysypiał, załamany płakał, odczuwał głód. Tak było w
pierwszym sezonie, potem o tym zapomniano. A w ósmej serii Jack zmienia się w
typowego mściciela, który śmieszy swoją absurdalnością. A sam sezon? Tu znów
terroryści atakują, by powstrzymać podpisanie paktu antyterrorystycznego (wątek
ten był osią piątej serii), a Jack, który nie jest agentem (zauważyliście, że
na dziewięć sezonów, w których się pojawiał, tylko w dwóch pracował aktywnie
dla CTU?) z nimi walczy. Ale znów wszystko tu jest do bólu oczywiste (kto jest zdrajcą
w świcie prezydenta arabskiego państwa odkryłem czytając jedynie opisy postaci
na wiele miesięcy przed premierą, a to nie świadczy za dobrze o produkcji), a
sceny z zemstą Bauera to porażka i tandeta, jakich mało. Wiele ratuje finał,
ale niestety jak na wielkie zakończenie serialu – bo tym miał być – niewiele zakańcza.
Dziewiąty sezon był powrotem twórców do „24 godzin”
po latrach, ale niestety niezbyt udanym. Tym razem mieli jedynie 12 odcinków na
całą opowieść, a i tak okazało się, że nie mają na nią większego pomysłu. Terroryści
atakujący przy użyciu dronów, Jack wracający po latach itp., itd., wszystko tu
jest wtórne i oczywiste. Nie ogląda się tego źle, ale też i nie zachwyca. Ot typowa
produkcja sensacyjna, jakich wiele.
I jest jeszcze sezon 10. A właściwie reboot, czyli „Legacy”.
Już bez Jacka, ale za to jeszcze bardziej wtórny, bo zrobiony na zasadzie
kopiuj-wklej wszystkich wątków, jakie były do tej pory. I to w sposób gorszy, niż
dotychczas. Plusem tej produkcji (o której szerzej pisałem w innym tekście) jest to, że znów liczy 12 odcinków, więc
aż tan bardzo nie nuży, ale jednak nie ma tu nic, co powaliłoby na kolana.
Patrząc wstecz, na te dwie dekady spędzone z
serialem, stwierdzam z żalem, że „24” powinno umrzeć najpóźniej po trzecim
sezonie. Nadal lubię ten serial, nadal cenie jego satyryczną wymowę (pamiętacie
sceny z policjantami znęcającymi się nad Jackiem w ósmym sezonie?) i wykonanie
(świetnie oddany klimat różnych miejsc USA i nie tylko) i jeszcze nie raz do
niego wrócę, ale lepiej byłoby gdyby odszedł u szczytu chwały, zostawiając
niedosyt. A tak mamy rozgrzebane wątki, nie wiemy co stało się z Jackiem (choć
ja przypuszczam, że Tony, z tym swoim nowym zajęciem, pewnie odbił go z rąk
Rosjan i teraz Bauer siedzi gdzieś ukryty, jak przez większość swojego życia) i
na dodatek nigdy pewnie się nie dowiemy, bo niestety – a może na szczęście –
producenci nie porywają się już na kolejne sezony, choć planowano zarówno je,
ja i film kinowy.
Komentarze
Prześlij komentarz