Szósty tom „Last Mana” to jednocześnie zamknięcie
pewnego etapu serii. Tu kończy się pierwszy sezon opowieści, sporo elementów wskakuje
na swoje miejsce, a przy okazji otwierają się przed bohaterami i czytelnikami
nowe możliwości. A wszystko to w kolejnym bardzo udanym albumie cyklu, który
próbując udawać mangowe shouneny, zyskał własny charakter i stał się wartą
poznania lekturą nie tylko dla miłośników bitewniaków.
Pora opuścić Dolinę Królów. Richard Aldana zrobił
wiele złego, ale czy można jeszcze wszystko to naprawić? I co z tego wyniknie?
„Last Man” to seria, której nie sposób nie lubić.
Można podchodzić do niej sceptycznie, można tom czy dwa przeczytać ostrożnie i
bez przekonania, ale w końcu tytuł ten kupi każdego, kto lubi takie klimaty. Bo
twórcy zaczęli go jako french mangę, europejską odpowiedź na zawsze popularne
shounenowe bitewniaki. Problem w tym, że nie potrafili rysować w tak doskonały
sposób, jak japońscy mangacy. Nadrabiali jednak pasją i humorem, który
najlepiej wypadał zawsze w bonusach na końcu tomików. I powstała z tego
opowieść, która ostatecznie mnie kupiła, bo zyskała własny charakter.
Jest tu oczywiście wszystko to, czego od
shounenowych biteniaków oczekujemy. A zatem przede wszystkim są walki, jest
bohater wybraniec, ciekawi wrogowie, pewna tajemnica, turniej walki rodem z
„Dragon Balla”, szybka akcja… Oczywiście łagodnej erotyki też tutaj nie brak,
do tego mamy moce, fantastykę i sporo typowo męskich elementów. Co nie znaczy,
że rzecz nie spodoba się kobietom, bo nie brak tu silnych, charakternych przedstawicielek
płci pięknej,
Całość jest przy tym dynamiczna i ciekawa. Nie ma
tu miejsca na nudę, zachowano balans między dialogami, a scenami akcji, gdzie
czytać za bardzo nie ma co. Rysunki? Są niezłe. Nie wybitne, bo dużo w nich
prostoty i niechlujności, ale jednak pasują do tej opowieści, która jednocześnie
pozostaje niegłupią rozrywką z całkiem solidną nutą widowiskowych scen. Szkoda
tylko, że całość nie jest kolorowa, bo jak widać w kolorowych stronach
otwierających każdy tomik, „Last Man” lepiej wygląda właśnie w pełnych barwach.
Mimo drobnych mankamentów, polecam, bo to dobry
tytuł. Coś do rozerwania się w niezobowiązujący, ale intrygujący sposób. Pozycji
shounenowych legend, jak „Dragon Ball”, „Naruto” czy „My Hero Academia” nie
zagraża, ale daje nam nieco inne podejście do zgranego tematu i ma szansę
przekonać do gatunku tych, którzy za podobnymi tytułami nie przepadają.
Komentarze
Prześlij komentarz