Po „Armadę” po raz pierwszy sięgnąłem mając
kilkanaście lat, bo urzekł mnie jej fragment opublikowany w jednym z numerów
„Świata Komiksu” – nieistniejącego już, ale wartego pamiętania magazynu
komiksowego, który miał ambicje stania się polskim „Wizardem”. Nie będę
ukrywał, że ujął głównie erotyką, bo – poza tym, że to świetnie narysowana
opowieść – po tych kilku stronach niewiele dało się o niej powiedzieć, a w
okresie nastoletniości niewiele więcej jest zazwyczaj potrzeba. Na szczęście
dzieło duetu Morvan / Buchet okazało się bardzo dobrą opowieścią przygodową i
fantastyczną, nieco oldschoolową i jakże ujmującą, do której potem chętnie
wracałem jeszcze nie raz. I jeszcze chętniej wróciłem teraz, gdy ona sama powróciła w zbiorczym wydaniu, godnym polecenia każdemu miłośnikowi dobrego
science fiction.
Armada to zbiorowisko statków najróżniejszych
kosmicznych ras, przemierzających wszechświat w poszukiwaniu kolejnych żywych
istot. W pierwszym z czterech zebranych tu tomów jeden z jej zawiadowców trafia
na pełną roślinności planetę, gdzie odnajduje dziewczynę imieniem Navis. Ginie
jednak, a w celu odszukania go wysłany zostaje niejaki Heiliig. Ma on jednak w
tej misji swój własny cel. Chce bowiem przerobić planetę Navis dla własnych
potrzeb, wszystko dlatego, że jego lud został pozbawiony swojego świata. Niestety,
ponieważ warunki, jakich potrzebuje są zupełnie inne, niż glob ma do
zaoferowania, będzie to oznaczało jedno: śmierć całej planety. Navis staje z
nim do walki...
W drugim tomie Navis przyzwyczaja się powoli do
życia w Armadzie, ale, jak się można domyślić, wkrótce pojawiają się nowe
problemy. Teraz, gdy już się ucywilizowała i stała w pełni świadomą członkinią
tego świata, musi zacząć zarabiać na siebie. Przełożeni mają dla niej gotowe
rozwiązanie tego problemu: chcą by została ich agentką, bo jako jedynej ze
znanych im istot, to jej właśnie nie da się czytać w myślach, a to pożądana
cecha. Navis jednak się buntuje, a do wkrótce tego poznaje senatora, którym
jest zauroczona i chyba nie bez wzajemności…
W kolejne części Navis zostaje wysłana z misją na
planetę TRI - JJ 768, gdzie żyje podobna do człowieka rasa, która w
rzeczywistości zgodnie z wiedzą Armady nie ma prawa istnieć. Jakby tego było
mało, stopień jej rozwoju w chwili obecnej osiągnął poziom przypominający
ziemską rewolucję przemysłową. Navis będzie musiała odnaleźć się w tych
realiach i odkryć sekrety tego miejsca, szczególnie pewną wielką tajemnicę,
którą skrywają podziemia, a także wziąć udział w dramatycznych wydarzeniach,
mogących po raz kolejny zachwiać jej psychiką…
Na koniec zaś kolejna misja Armady przenosi Navis,
tym razem z towarzyszącą jej drużyną, na planetę, której stopnień rozwoju
przypomina ziemskie średniowiecze. Tu wśród walk o władzę, spisków, rewolucji i
wszelkiej maści niezwykłości, nasi bohaterowie wmieszają się w kolejne
niebezpieczne wydarzenia. I odkryją, że znów nic nie jest tym, czym się wydaje…
Znakomicie narysowany i świetnie napisany komiks
rozrywkowy, to pierwsze określenia, które przychodzą na myśl o tej serii,
jednej z najpopularniejszych w Europie w swoim gatunku. Nie jest to historia
szczególnie oryginalna czy odkrywcza, wszystko co widzimy na jej stronach w
fantastyce było już nie raz i to w najróżniejszych wariantach, ale jest w
„Armadzie” jakaś lekkości powiew świeżości. I są udany klimat, sporo humoru,
odrobina filozofii... Czego chcieć więcej?
Kilku rzeczy i wszystkie je tu dostajemy. Jest
zatem świetna akcja, która nie nudzi, mnóstwo widowiskowych scen i zwrotów
akcji, cała plejada kosmicznych ras, ukazujących popisy wyobraźni obu autorów,
jest trochę wzruszeń, jest nuta fantastyki przygodowej, jest też wspomniany
oldschoolowy look, który urzeka. Dla męskiej części odbiorców zaś znalazła się
tu spora ilość łagodnej erotyki (łagodnej i uzasadnionej – i ograniczonej
głównie, choć niewyłącznie do pierwszej części), która o dziwo dodaje całości
realizmu i wcale nie sprawia wrażenia chęci zadowolenia spragnionych golizny
czytelników. A wszystko to ukazane za pomocą realistycznych, dopracowanych i
pełnych detali ilustracji, które ogląda się wprost rewelacyjnie.
To, co jednak na początku jest bardziej przygodową
fabułą, z czasem zmienia się w rasowe SF. W drugim tomie bliska nam postać
wkracza do świata SF; świata jaskrawego i pełnego cudów, których nie ogarnia,
ale do których musi przywyknąć. To, co w „Ogniu i popiele” było bardziej
sugerowane niż pokazywane, tu zostaje wyłożone na tacy. Nie zmienia to jednak
faktu, że album trzyma dobry, wysoki
poziom. Co się jeszcze zmieniło? Zniknęła większość erotyki, co dla wielu
odbiorców będzie minusem, przybyło nieco oczywistości, a i odmienił się nieco
klimat, w którym zabrakło tej dusznej atmosfery.
Tom trzeci Armady to już nie tylko kawał
znakomitego komiksu w swoim gatunku, ale po prostu kawał wyśmienitej historii
obrazkowej w ogóle. A już na pewno jednej z najlepszych, jeśli nie najlepszej z
przygód Navis i przy okazji kolejny skręt gatunkowy – tym razem wkraczamy w
opowieść rodem ze steampunku, pokazującą, że twórcy chcą bawić się
najróżniejszymi typami fantastyki, a w każdej z nich czują się znakomicie. Czy
wyśmienitość tej części to zasługa scenariusza? Nie do końca, bo ten jest
dobry, może nawet bardzo, ale nie wybitny. Poziom jakości podnoszą za to
wyśmienite ilustracje, jeszcze lepsze niż dotychczas, genialnie dopracowane w
najdrobniejszych szczegółach i uzupełnione o stonowany kolor doskonale pasujący
do brudno-zimowego nastroju, jaki panuje na stronach albumu. Graficznie „W
trybach rewolucji” to najlepszy z tomów „Armady” – nie tylko dotychczasowych,
ale i bodajże wszystkich, jakie zaoferowali nam twórcy.
Ale samej fabule też zresztą nie mam nic do
zarzucenia: szybka, ciekawa, spójna i logiczna akcja, dobre tempo, a w końcu
emocje i nuta przesłania, składają się na naprawdę dobrą opowieść. Widać tu
też, jaki cel obrali sobie autorzy – by wraz z rozwojem serii badać
najróżniejsze rejony szeroko pojmowanej fantastyki i bawić gatunkami. Pierwszy
tom był bardziej przygodową opowieścią z nutą oldscholoowego SF, drugi był
klasyczną fantastyką naukową z odrobiną sensacji i solidną dawką space opery,
trzeci zaś to steampunkowa opowieść z politycznymi elementami, pełna zarówno
sensacji, jak i retrofuturystycznych klimatów. I przyznam, że takie podejście
do serii – genialne w swej prostocie i pozwalające urzec czytelników ceniących
najróżniejsze gatunki – jak najbardziej do mnie przemawia.
A jeśli chodzi o album wieńczący ten tom, to scenariusz
to właściwie klasyczna robota science fantasy, dynamiczna, pełna akcji,
niezwykłości, spektakularnych walk, zamków, dzielnych wojowników i tym
podobnych elementów. Dzieje się tu dużo i szybko, choć wydawałoby się, że na 48
stronach niewiele w zasadzie można zbudować. Autorom jednak udało się stworzyć
dobrą fabułę, która przenosi nas do niesamowitego świata, gdzieś w kosmosie –
pod tym względem rzecz przypomina „Lanfeutsa z Troy” – gdzie ożywają dziecięce
fascynacje każdego z nas.
Jednym słowem: znakomity komiks dla wszystkich,
którzy cenią sobie to medium. I, oczywiście, dobrą fantastykę. Teraz, w dobie
wznawiania podobnych serii, dobrze byłoby przypomnieć losy Navis w tej
zbiorczej edycji. I tych bohaterów, tak świetnie nakreślonych, gdzie dobrze nie
są wcale tacy dobrzy, a źli mają motywacje, jakie wydadzą nam się
niejednokrotnie nam bliskie.
Dziękuję wydawnictwu Egmont
za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz