O Larrym Lefferze… okej, może nie wszyscy słyszeli,
to w końcu nie taka postać świata gier, jak Lara Croft czy Mario, ale na pewno
swoje miejsce w historii komputerowej rozrywki posiada. Czy jestem jego fanem?
Nie, bo za point’n’clickami nie przepadam, jednak grałem w kilka odsłon i
bawiłem się na tyle dobrze, że chętnie jeszcze w niejedną zagram. Po „Wet
Dreams Don’t Dry” sięgnąłem, bo wpadła mi w oko. Polecanki? Też miały w tym
swój udział, choć spotkałem też równie wiele krytycznych ocen tej odsłony serii.
A teraz, po przejściu niej, muszę przyznać, ze było warto. Bo wbrew narzekaniom
niektórych, to kawał udanej, sentymentalnej rozrywki, która dostarczyła mi
chyba najlepszej zabawy, ze wszystkich point’n’clicków w jakie grałem.
Prosto z lat 80. do 2018 roku! Larry Laffer myśli,
że obudził się w łóżku z piękną kobietą, a tymczasem odzyskuje przytomność w
kanale. Gdy z niego wychodzi, odkrywa, że zmienił się świat, a on trafił do
roku 2018! Jakim cudem? Czyżby kosmici? A może stało się coś innego? Jakie to
ma znaczenie! Ważniejszy jest podbój, dlatego Larry rusz odkryć kobiety tego
świata i przekonać się, co nowa rzeczywistość, pełna aplikacji typu Bimber i
stron pokroju Farsbooka czy Instachłamu ma mu do zaoferowania!
W krytycznych komentarzach odnośnie tej gry
wielokrotnie przewijały się uwagi, że w grze brakuje humoru i to już nie ten
sam Larry, co kiedyś. Ale to nieprawda. Humor jest, może odmieniony, ale i
odmieniona jest cała gra, która powróciła po ponad dwóch dekadach do swoich
początków. Al Lowe, który wymyślił serię, nie brał już udziału w tworzeniu tej
produkcji, więc wielem elementów uległo zmianie, ale są to zmiany na lepsze.
Bluźnię? Być może, ale choć lubię stare odsłony –
od tej pikselozy z 1987 roku, w której czasem ciężko się połapać, gdzie są
elementy, z jakimi powinno się wejść w interakcję, a której interfejs
wymagający wpisywania komend bywa męczący, po udaną produkcję z 1996 roku – i
dobrze się przy nich bawię, często wkurzałem się na nadmierne skomplikowanie
zagadek. Bo ciągłe kombinowanie, kiedy gra się chwilach przerwy dla czystego
relaksu, to jednak nie moja bajka. A tu większość rzeczy przechodzi się bez
trudu, ciągłe powroty w znane lokacje nie nużą, a odkrywanie nowych elementów
dodaje pewnego dynamizmu.
I ciekawi też sama fabuła, co w grach rzadko mnie
spotyka. Zresztą ten nowy „Larry” jest trochę, jak film animowany – produkcja
dla dorosłych w stylu animacji Cartoon Network, gdzie nie brak wulgarności i
niewyszukanych żartów, ale i dobrej zabawy. Największą jego siłą jest jednak
sentyment, ciągłe powracanie do znanych nam miejsc czy przedmiotów (bar, dildo)
i żartowanie z samej siebie. I jest jeszcze ta naprawdę udana, choć mocno
kolorowa oprawa graficzna.
Reasumując, warto. Czy lubicie „Larry’ego”, czy
nie, jeśli macie ochotę na taką gierkę, nie zawiedziecie się. Nie jest to stary
„Larry”, ale to dobrze, bo nowe czasy potrzebowały właśnie takiej produkcji,
która jest głupkowata, ale bywa też jakże przyjemną satyrą na współczesne mody
i technologiczne zaślepienie.
Komentarze
Prześlij komentarz