DISNEJOWSKA
GROZA
Egmont wraca do wydawania ekskluzywnych albumów z
Myszką Miki. Po publikacji przed laty udanej „Kawy Zombo”, wydawca skupił się
(i chwała mu za to) na seriach zbierających dzieła Barksa i Rosy – czyli bezwzględnie
najlepszych utworów z kaczkami i myszami, jakie powstały – ale teraz uzupełnił
swoją ofertę o dwa albumy z Mikim. I są to naprawdę świetne komiksy, a „Horrifikland”
to opowieść zdecydowanie trafiająca w mój gust i nadająca się zarówno dla
młodych, jak i starszych czytelników.
Ciężkie jest życie detektywów. Przekonują się o tym
Miki, Donald i Goofy, którzy założyli własne biuro detektywistyczne, ale szybko
odkryli, że nie tak łatwo jest zdobyć klientelę. Nic więc dziwnego, że są
gotowi podjąć się dowolnego śledztwa, byle ię pojawiło. A to w końcu się
pojawia i nasi bohaterowie wyruszają na poszukiwania… kota. Jest jednak pewien
problem: zwierzak zawsze uwielbiał bawić się w Horrifiklandzie, opuszczonym
teraz parku rozrywki. Trójka detektywów nie wie jeszcze, co tam na nich czeka.
Pytanie jednak czy tylko zagrożenie ze strony żywych, czy może we wszystko
wmieszane są też siły nie z tego świata?
Mój pierwszy kontakt z disnejowskimi kaczkami i
myszami – przynajmniej, jeśli chodzi o komiksy, bo animacje oglądałem dużo
wcześniej – nastąpi, kiedy miałem pięć czy sześć lat. To wtedy w moje ręce
wpadł jeden z numerów magazynu „Mickey Mouse”, a wkrótce potem zacząłem w miarę
regularnie kupować „Kaczora Donalda”. Pokochałem ten magazyn i kolekcjonowałem
go długie lata po tym, jak stałem się już dorosły. Historie, które jednak
zawsze najbardziej mnie fascynowały – i w nim, i w „Gigantach”, i we wszelkich
wydaniach specjalnych także – obok prac Barksa, Rosy i epickich opowieść w
stylu millenijnej przygody z kulami, były historiami albo świątecznymi, albo
podszytymi grozą.
Wiecie już więc co w „Horrifiklandzie” tak bardzo
mnie kupiło, prawda? Horrory zresztą to jedna z moich pasji, szczególnie te
nastrojowe, a niniejszy album właśnie taki jest. Wszystko dzięki znakomitym
ilustracjom Alexisa Nesme’a, odpowiednio cartoonowym, jak na opowieść dla
dzieci i to uniwersum, ale zarazem szczegółowym, bardzo dopracowanym i
klimatycznym. Część albumu jest uroczo sielska, zwyczajna i barwna, część
mroczna i nastrojowa, z efektywnymi zabawami światłem i barwami, przywodzącymi
na myśl komedie SF z lat 80. XX wieku, takie jak „Pogromcy duchów”.
Oczywiście fabuła też nie zawodzi. Nie jest może
zaskakująca czy odkrywcza, ale dobrze poprowadzona i przyjemna w odbiorze. Bo,
jak na opowieść o kaczkach i myszach przystało, ma swój urok, ma też jakość i
oferuje dobrą, niegłupią zabawę dla czytelników w każdym wieku. Album wieńczy
naprawdę świetne wydanie w twardej oprawie.
W skrócie: znakomita rzecz dla miłośnik kaczek i
myszy. Coś nieco innego, niż opowieści znane z „Giganta” czy „Kaczora Donalda”,
ale tak samo udane. A co więcej to dopiero początek dłuższej serii takich
autonomicznych albumów, więc będzie na co czekać.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostepnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz