Serii „Tenchi Muyo” chyba nikomu nie trzeba
przedstawiać. A przynajmniej nikomu, kto wyrósł na pierwszym boomie mangi i
anime z lat 90. XX wieku. Tym bardziej, że obok „Sailorek” czy „Dragon Balla”
była jednym z tych dzieł, które rozsławiły „japońskie kreskówki” i rozpaliły wyobraźnię
widzów i czytelników do tego stopnia, że powstało mnóstwo serii anime, OVA,
książek itd. A ja teraz, po latach, wziąłem się w końcu za klasykę, czyli
pierwsze OVA znane jako „Tenchi Muyo! Ryo-Ohki” i muszę przyznać, że wciąż
pozostawiają po sobie bardzo przyjemne wrażenie, bijąc na głowę niejedno
współczesne dzieło.
Okej, jakość jakością, ale o co w tym wszystkim
chodzi? Główny bohater, Tenchi Masaki, to nijaki nastolatek jakich wielu. W
trakcie pobytu u dziadka, uwalnia demona, który niegdyś siał postrach i od tego
momentu jego życie zmienia się nieoczekiwanie. I to jak! Demon, pod postacią
ładnej i całkiem nieźle obdarzonej przez naturę dziewczyny, zamieszkuje z
Tenchim, najpierw chcąc odzyskać odebraną przez niego moc, a potem… Cóż chłopak
wpada jej w oko. A dziewczyn przybywa, bo oto zjawiają się kosmiczna
księżniczka, szukająca swojego brata, który dziesięciolecia temu przybył na
Ziemię pokonać demonicę, i jej siostrzyczka, a także Ryo-Ohki, połączenie kota
i królika, potrafiące zmieniać się w statek kosmiczny i… Nie, nie będę
wszystkiego zdradzał. Tak czy inaczej harem Tenchiego rośnie, pojawia się
jeszcze choćby kosmiczna policjantka czy „matka” demonicy, sytuacja uczuciowa
plącze się mocno, nikogo nie dziwią wszystkie te szalone wydarzenia. Ale czym
one się skończą? I czy Tenchi w końcu wybierze którąś z „dziewczyn”?
„Tenchi Muyo” debiutował w 1992 roku i spodobał się
do tego stopnia, że liczba seriali, spin-offów i ogólnie elementów
rozbudowujących jego uniwersum jest na chwilę obecną oszałamiająca. A przy
okazji niespójna, bo różnorodnie podchodząca do tematu, dzięki czemu mówi się o
licznych alternatywnych wizjach, a nie jednej wspólnej. Wszystko jednak zaczęło
się od dwóch sześcioodcinkowych (plus epizod specjalny) sezonów OVA – złożony z
półgodzinnych odcinków przedstawiających nam postacie, relacje między nimi i
mnóstwo humoru. Bo może nie ma w tym wszystkim większego sensu, ale tak
naprawdę sens nie jest tu potrzebny. Liczy się dobra zabawa, a tą „Tenchi”
oferuje nam na wysokim poziomie.
Co przesądziło o jego sukcesie? Dużo składników.
Chyba nie ma się, co oszukiwać, że spora dawka erotyki też miała w tym – pewnie
całkiem znaczący zresztą – udział, tak samo jak przeciętny, poczciwy chłopak, z
jakim każdy widz może się identyfikować, otoczony wianuszkiem pięknych
dziewczyn. Świetna jest tu animacja, znakomity też wspomniany humor, ale mamy
tu też klimat, nawiązania do innych dzieł, od „Gwiezdnych wojen”, po „Dragon
Balla” czy udaną akcję, a także świetne efekty. Nie jest to dzieło wielkie, do
myślenia nie skłania, choć zdarzają się bardziej emocjonalne sceny, ale warto
je poznać i dać się uwieść „Tenchiemu”. A że to zaledwie wstęp do bogatego
świata bohaterów, w tym trzech znakomitych filmów pełnometrażowych (którymi
zajmę się przy innej okazji), jeśli rozsmakujecie się w tej serii, będziecie
mieli co oglądać, bo uniwersum po dziś dzień jest rozwijane.
Komentarze
Prześlij komentarz