Darling in the Franxx #4 – Kentaro Yabuki, CODE:003

DARLING IN THE EVANGELION

 

Czwarty tomik „Darling in the FranXX” to miejsce, gdzie opowieść jeszcze bardziej odchodzi od animeowanego pierwowzoru. I jednocześnie jeszcze bardziej zbliża się do „Neon Genesis Evangeliona” – nie poziomem, ale na pewno wieloma elementami. Na dodatek wraz ze spadkiem ilości erotycznych scen wzrasta nieco sam poziom opowieści, więc zabawa staje się lepsza.

 

Hiro jest gotowy na wszystko, byle wykonać swoją misję. I byle zrobić to w towarzystwie Zero Two. A przecież wszystko wskazuje na to, że nie przeżyje te walki z Kyouyu! Czy jednak da się przełamać przeznaczenie, jakie jest pisane naszemu bohaterowi? I jak potoczy się to mordercze starcie?

 

„Darling in the FranXX” od samego początku jest serią, która nawet nie stara się ukrywać, że pełnymi garściami czerpie z „Neon Genesis Evangelion”. „NGE” samo w sobie mocno czerpiąc z wcześniejszych dokonań mecha, zmieniło gatunek i wyniosło go na nowy poziom. Nic dziwnego, że pojawiało się całe mnóstwo naśladownictw, zazwyczaj nieszczególnie udanych: chyba jedynie „Rycerze Sidonii” zdołali pokazać, jak należy o zrobić. A „Darling in the FranXX”? Cóż, to seria, która cały swój sukces oparła na jednym – erotyce – i to się sprzedało. Nawet do tego stopnia, że twórcy „Neon Genesis Evangelion” zatrudnili część ekipy tworzącej anime „Darlifra” do produkcji przy ostatnim evangelionowym filmie.

 

Patrząc na „Darling in the FranXX”, trudno nie uznać tej serii za takiego „Evangeliona” dla ubogich (szczególnie w erotycznej sferze życia) odbiorców, ale nadal seria ma swój urok. Bo kiedy nie ma w niej erotyki, a ta w niniejszym tomie została ograniczona do minimum, akcja jest udana, na nudę nie ma tu miejsca, a i klimat całości w tej części stał się ciekawszy i bardziej mroczny. Oczywiście dla fanów erotyki też znajdzie się tu sporo, ale w głównej części tomu, gdzie króluje akcja jest jej zdecydowanie mało, a zatem mało też jest naciąganych, związanych z nią wątków. I właśnie w tej akcji przybywa nawiązań do „NGE”.

 


Najważniejszym jest tutaj właśnie sama walka. Akcja staje się bardziej niebezpieczna, bohaterowie doznają poważniejszych kontuzji, pojawia się krew, a także elementy żywcem wyjęte z „Evangeliona” – jak chociażby scena ze skrzydłami, niemal identycznymi zresztą, jak w tamtej serii. Jednych to kupi, innym nie podejdzie do gustu, faktem jest jednak, że „Darling in the FranXX” czyta się szybko i be chwili nudy. Jest tu sporo przyjemnych elementów, a i szata graficzna, mimo dziwnego designu mechów i ich przeciwników, jest miła dla oka. Kto lubi mecha, serii powinien się przyjrzeć choćby z ciekawości i dla przekonania się czy to produkt dla niego. Tym bardziej, jeśli ma kilkanaście lat na karku i lubi solidną dawkę nagich, kształtnych ciał przelewających się przez karty komiksu.

 

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.





Komentarze