Tak
bardzo szkoda nas
Szkoda
nas na nas
- Strachy na Lachy
Na rynku pojawiła się właśnie nowa płyta Strachów
na Lachy, zespołu, który śmiało można powiedzieć, że przez lata kochałem całym
sobą. Tak, jak i kochałem poprzedni band Grabaża, Pidżamę Porno. Trudno jednak
powiedzieć bym cieszył się na nowy projekt. Już dwa poprzednie krążki zespołu
były jedynie niezłymi, łatwo przyswajalnymi albumami, które bardziej sprawdzały
się jedynie przy słuchaniu poszczególnych kawałków, niż jako całości. W tym
przypadku na dodatek dwa klipy promujące „Piekło”, bo taki tytuł nosi płyta,
okazały się mocno przeciętne, a momentami wręcz tragiczne. I przeciętna jest też całość, którą polecić można
chyba jedynie zagorzałym fanom zespołu.
Podstawowy problem, jaki mam z tą płytą – jak i z
wieloma kawałkami z poprzednich kilku – jest taki, że nie brzmi ona za bardzo,
jak Strachy. Są tu piosenki przypominające dawne czasy, choć stanowią wyjątek potwierdzający regułę, ale i one nie są
spełnione. Przed laty Grabaż, kiedy coraz bardziej odchodził od punkowych
klimatów, Pidżamę Porno zamienił na Strachy na Lachy, gdzie mógł bawić się
rockiem, alternatywą, folkiem i właściwie wszystkim, co przyszło mu do głowy.
Wszystko to jednak – przynajmniej do „Dodekafonii” – było spójne. Potem coraz
więcej kawałków odbiegało od tego, czym Strachy być powinny, a ta płyta odbiega
już całkowicie. Sprawdziłaby się lepiej, gdyby Grabaż stworzył to wszystko pod
nowym szyldem, ale jako Strachy… Właśnie, ale czy wtedy krążek by się sprzedał?
Za to sprzedał się sam Grabaż - i pogrzebał - bo za dużo tu popularnych rytmów. Za dużo elektroniki, za dużo beznadziejnej, tworzonej na komputerze (nie czuć tu nawet, że nad płytą pracowali żywi ludzie) rytmiki typu buc-buc-buc z najgroszych dyskotek, za dużo
rocka ciążącego w kierunku kiepskiego popu – brzmi to jak bluźnierstwo, ale tak
właśnie jest. Easy listenining – taki jest ten krążek. Proste, banalne melodie dałoby
się przeżyć – w końcu Strachy na Lachy nigdy szafowały nadmiarem dźwiękowych
zabaw – ale prostych tekstów już nie. Czasem Grabaż popełniał takie koszmarki,
jak „Strachy na Lachy” czy „Antifa”, gdzie teksty były prostackie, ale to były
jednorazowe wpadki, tymczasem na „Piekle” wcale nie usłyszymy tych złożonych
zwrotek, nad którymi można było się pochylić, zadumać, które analizowało się i
rozkładało na czynniki pierwsze. Jest prostota, oczywistość, przekombinowane,
ale kiepskie rymy i nic tu nie zaskakuje.
Poza tym kuleje też miłosna strona krążka.
Zdecydowana część kawałków to opowieści o tragicznej miłości, czyli to, co
Grabażowi wychodziło zawsze najlepiej. Tu dostajemy jedynie cień dawnej
świetności. Co gorsza piosenki politycznie zaangażowane są wręcz prostackie i
słabe. Czytałem kiedyś na youtube’ie komentarz, że Kazik znów lepiej śpiewa, od
kiedy wróciła komuna – bo tak jest rzeczywiście. Można by sądzić, że Grabaż też
znów dobrze się poczuje w tych klimatach, bo jego piosenki o komunizmie do dziś
robią wielkie wrażenie, ale niestety. Brak tu wieloznaczności, brak siły, brak
nawet przekonania. Wszystko jest zachowawcze, jakby wykastrowane i pozbawione
pazura; i do Strachów w ogóle niepasujące. Włączcie starsze kawałki Grabaża,
czy to „Katarzyna ma katar”, czy „Grudniowy blues o Bukareszcie” – mimo, iż
odnoszą się do konkretnych wydarzeń, są ponadczasowe i da się je zastosować do
najróżniejszych realiów. Inaczej jest z tym, co słyszymy tutaj: Smoleńsk, PiS,
polityczne przepychanki, wszystko to podane jest łopatologicznie i ograbione z
szans na stanie się czymś więcej, niż kilkoma słowami komentarza do tego, co
dzieje się za oknem. A szkoda. Jedynie „Chciałbym, żeby" i (ale tylko odrobinę) brzmiacy jak country szlagier „Snajper” mają tu w sobie coś z dawnych
„Strachów”, ale i one nie ratują płyty.
W konsekwencji w ręce fanów trafia spore
rozczarowanie. W jednym z kawałków Grabaż śpiewa na krążku Tak bardzo szkoda
nas / Szkoda nas na nas i to chyba najlepsze podsumowanie sytuacji zespołu
w tym momencie. Szkoda tych Strachów, które nagrały „Autora” na krążek taki,
jak „Piekło”. Przesłuchać się go da, nie boli to, ale niewiele tu przyjemnych
doświadczeń. I szybko się zapomina, co na nim było.
Komentarze
Prześlij komentarz